1. I Care (4, 2011)
10 najlepszych piosenek Beyoncé
1. I Care (4, 2011)
I to jest nasz numer jeden. I to niekwestionowany - dla wielu na pewno zaskakujący, ale zaraz was przekonamy, że po prostu nie dało się dokonać innego wyboru. Być może trzeba było iść na koncert Bey, żeby skumać potęgę tego kawałka, ale to jeden z tych utworów, które za pierwszym razem nie robią wrażenia. Za piątym razem się wam spodoba, za dziesiątym uznacie, że jest super, a za dwudziestym, że to jakieś absurdalne arcydzieło. Ludzie - co tutaj się dzieje! Zaczyna się jak jakaś łzawa ballada, ale szybko przechodzi w klimaty... rockowych powerballad. Beyoncé po prostu niszczy struny głosowe, kształtując recepcję tego numeru na poziomie surowych, czarno-białych emocji. Jej głos przechodzi płynnie od jedwabiu do armatniego ryku i ja tu czegoś totalnie nie rozumiem, bo nie wierzę, że przebijająca się z tej piosenki rezygnacja przeplatana coraz słabszą chęcią walki o zobojętniałą miłość mogła zostać zaśpiewana przez kogoś, kto tego sam nie przeżył. No nie wierzę - bez wiarygodności tego wewnętrznego rozdarcia, wzrostów i spadków napięcia "I Care" traciłoby połowę swojej wartości. Jakby dziewczyna się tak na mnie wydarła, to ja wracam do niej na kolanach, bo ktoś tu całkowicie emocjonalnie się odkrył. Któryś z recenzentów nazwał ten utwór "Purple Rain" Beyoncé i jakby nie było jest to porównanie uzasadnione. Ktoś tam może się żachnąć, że generalnie tekst jest przeciętny, ale mam to w dupie - kiedy jest się zdesperowanym nie pisze się "Eleanor Rigby". Poza tym - muzycznie ten kawałek niszczy: perfekcyjny wokal to oczywiście sprawa jasna, ale jakie dobre są te niuanse - lekko niedociągnięte "baby" i wydające się totalnie od czapy, a jednak idealnie pasujące piski. Mistrzowsko dobrane chórki i totalnie odjechane solo na gitarze. "I Care" ma do tego tę zaletę, że jest w nim mnóstwo niezauważalnych z początku detali: spadające krople w intro, echa każdego wersu w pierwszej zwrotce, ta sama, ale o wiele bardziej agresywna perkusja w drugiej zwrotce czy wreszcie niemożliwe wysokie rejestry, na które wchodzi mezzosopran B' pod koniec sola i przy wejściu w refren (to jest dodatkowy instrument, dlatego ciężko na to zwrócić uwagę) - nie wyłapaliście tego prawda? Ja jestem w szoku, słucham dwudziesty raz z rzędu i ciągle coś tam znajduję.