Komety na rodzimym rynku są zjawiskiem nietypowym - nikt nie gra tak jak oni i ciężko ich pomylić z jakimkolwiek innym zespołem. Nie dziwi więc fakt, że najnowsza płyta - koncertowe "Złoto Azteków" nie jest wyłącznie uzupełnieniem dyskografii grupy, ale i nową jakością w jej twórczości.Koncertówki zawsze odsłaniają drugie oblicze zespołów. W większości wypadków starają się one, aby ich koronny materiał wypadł jak najbardziej surowo i bez zbędnych wygładzeń. Zawsze przecież warto zdecydować się (rozmawiać też) na nagranie takiej pozycji, nawet za cenę pewnych niedociągnięć. "Złoto Azteków" jest przykładem albumu w tym właśnie stylu - w scenerii na żywo niektóre utwory nabierają ostrzejszego sznytu i brzmią nawet lepiej niż na regularnym krążku. Doskonałym przykładem jest otwierające album "Zabierz mnie do domu" - świetny, odświeżający początek z zaraźliwie optymistycznym motywem gitarowym. Nie sposób nie kiwać głową do rytmu i aż chce się piszczeć "Ratunku, biją mnie Niemcy!". Kolejnymi mocnymi punktami płyty są niepokojąco hipnotyczne "Anna jest szpiegiem" oraz "Po drugiej stronie". Największe hity Komet jak "Miasto turystów" czy "Bezsenne noce" również utrzymały albumowy poziom, ale nie powinno nas to zaskakiwać. Lesław i spółka w formie należą do najbardziej energicznych formacji w naszym kraju. Nie znaczy to jednak, że "Złoto Azteków" składa się tylko z porywających nagrań. Komety nie są żubr, żeby je trzymać pod ochroną. "Wyglądasz źle" traci swój zadziorny pazur w nieco westernowej wersji.
Warto zauważyć, że wśród utworów Komet możemy znaleźć więcej takich smaczków. W "Mieście turystów" i "Ostatnim lecie XX wieku" brzmią niemal jak polska odpowiedź na mariachi! Wyjaśnia to nam łatwo, dlaczego zespół zyskał sobie pewną popularność w Meksyku - jego muzyka ma w sobie dużą dozę cojones! Płyta jest przecież niejako kontynuacją wydanego w kraju burritos składankowego "The Story Of Komety", czego śladem jest tytuł albumu. Dobrze, że Kometom udaje się strzelać celnie ze swoich futerałów na gitary jak Banderasowi w "Desperado". Niektóre utwory wywołują podobne emocje jak ich albumowe odpowiedniki. "Wreszcie w ciąży" kłuje jednym z najbardziej bolesnych refrenów, jakie powstały w polskiej muzyce przez ostatnie lata. Lider zespołu Lesław zawsze jednak należał do ludzi, którzy mają coś do przekazania swoim odbiorcom. W opisywaniu życiowych rozterek czuje się tak dobrze jak Filippo Inzaghi na pozycji spalonej, co oddaje m.in. w "Tak czy nie?". Co jak co, ale jego teksty to nie wiersze Isabel M.!
Osobną sprawą są cztery nowe piosenki, które znalazły się na krążku. Pomimo chęci, nie widzę, aby wyróżniały się czymś szczególnym na tle dotychczasowych singlowych wydawnictw Komet. "Dla ciebie nie istnieję" i "Dziecko nowoczesnych bloków" mają pewien potencjał (w tym drugim zwracają uwagę zwłaszcza atarynkowe klawisze), ale nie będą to utwory, które będą skandowane przez ultrasów zespołu z iście kibicowskim zaśpiewem. Za pozytyw uznaję jeszcze fakt, że na "Złocie Azteków" zabrakło piosenek śpiewanych w języku angielskim oprócz dwuminutowego "April Rain". Komety nigdy nie brzmiały dla mnie przekonująco w takim repertuarze - ich muzyka zdecydowanie traci bez ładującego prosto w nos przesłania. Pozostaje mi jednak zrzucić to na barki tego, że "Złoto Azteków" było nagrywane podczas trasy promocyjnej "Akcji V1", która zawierała odrobinę za dużo anglojęzycznych nagrań.
Dla tych, którzy swoją przygodę z Kometami dopiero rozpoczynają, "Złoto Azteków" będzie świetnym startem! Zespół prezentuje sobą kawał dobrego grania z wykopem. Pytania powinni jednak sobie zadawać fani, bo nowe wydawnictwo może nie być tym, czego oczekiwali. Oni będą raczej wypatrywać wiadomości o nowej płycie.
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)
Słowa kluczowe: komety płyta złoto azteków recenzja album koncertowy dla ciebie nie istnieję lesław