Soundtrack dla samobójców
2009-01-13 09:06:09Blues oznacza "rozpacz" i rzeczywiście, na pierwszy rzut oka, "Czarny kolczyk" to zbiór smętniaków, które powinny znaleźć się na jakiejś krainie łagodności. Nic tu jednak nie jest takie proste. Utwory akompaniujące z pozoru do kotleta z psa charakteryzują się bowiem wysokim poziomem technicznym, ale mają jedną o wiele większą zaletę. Przeważającej części z nich po prostu fajnie się słucha!
Rozpoczynające album zaczyna się fajnym gwizdem i rozwija się dalej w myśl "jutro możemy być szczęśliwi". W lajtowym "Czarnym kolczyku", jak i w innych piosenkach z płyty pobrzmiewa rytmiczna harmonijka rodem z plantacji bawełny. Utworem, który należy bezwzględnie pochwalić jest "Pięknoduch", gdzie zespół podjął trochę eksperymentów kompozycyjnych i interesująco przeprowadził swój zamysł do samego końca. Uwagę na siebie zwraca również nieco folkowe "Oczko" z refrenem "lewe lewe loff lewe lewe oczko śpi lewe oczko misia Rysia". Materiał na krążku jest bardzo równy i nie ma wyraźnie odstających od reszty numerów. Niestety, działa to również w drugą stronę. Po wyjęciu płyty z odtwarzacza, ciężko przypomnieć sobie jakąkolwiek melodię, która zawładnęłaby umysłem i spowodowałaby, że do "Czarnego kolczyka" chce się wrócić.
Limbo zaproponowało nam potrawę, gdzie jak Pascal wysmażyli bluesa, doprawili go szczyptą poezji śpiewanej i posolili folkowym brzmieniem. Problem polega jednak na tym, że płyta jest zbyt akustyczna. Czasami aż prosi się o coś bardziej dynamicznego, a jedyne, co dostajemy to kolejny skrzydlaty song jak "Soft bolero". Jeżeli będę chciał czegoś w tym klimacie, włączę sobie "Jestem sam" Pudelsów! Inspiracje Maleńczukiem są zresztą widoczne u wokalisty Michała Augustyniaka. To dobrze, że próbuje przemycić coś z maniery jego melorecytacji, momentami próbuje też oddać duch utworów Toma Waitsa. Tyle tylko, że aby mieć głos jak Waits, trzeba wypić w życiu przynajmniej cysternę whisky.
Teksty na "Czarnym kolczyku" obejmują typową bluesową tematykę, czyli relacje damsko-męskie. Są interesujące, widać w nich zapędy poetyckie, ale mimo wszystko nie wieszczyłbym im sukcesów na turniejach jednego wiersza. Fani sanszajn rege też nie będą zadowoleni, bo optymizmu w nich za wiele nie ma. Wszystko sprowadza się do weltschmerzu, w którym taplamy się, kiedy rzucił nas partner albo umarł nam pies.
Zastanawia mnie zespół Limbo. Na pewno nie nagrał złej płyty, ale bardzo możliwe jest, że to zła osoba ją recenzuje. Często mam ochotę zawołać "Nie dręczcie duszy, zagrajcie synkowie!", po czym zatańczyłbym hopaka, ale dzięki "Czarnemu kolczykowi" można przecież odczuć sporo przyjemnych doznań estetycznych. Na pewno jednak nie jest to wydawnictwo skierowane do masowego odbiorcy. Bardzo możliwe, że Limbo zniknie przez to wraz ze swoją muzyką jak kropla na wietrze.
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)