Aktualności - Muzyka

Brutal Assault 2017 [RELACJA]

2017-08-17 07:46:36

Gdy chodzi o plenerowe imprezy zorientowane na brzmienia metalowe i inne, często pokrewne, hałaśliwe odmiany rockowego grania nie mamy powodów do dumy. Polska to wciąż biała plama na festiwalowej mapie Europy.

Brutal AssaultZDJĘCIA Z 4 DNIA FESTIWALU>>

ZDJĘCIA Z 3 DNIA FESTIWALU>>

ZDJĘCIA Z 2 DNIA FESTIWALU>>

ZDJĘCIA Z 1 DNIA FESTIWALU>>

Próby zorganizowania nad Wisłą letnich imprez, które choćby w małym stopniu miałyby szanse konkurować pod względem atrakcyjności z tym co dzieje się chociażby w Czechach i na Słowenii - o: Niemczech, Francji, Belgii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii nie wspominając - nie powiodły się. Kolejne, czasami bardzo obiecujące - vide: Metalfest - przedsięwzięcia znikały z koncertowej rozpiski, zanim tak naprawdę na dobre zdążyły w niej się zadomowić.

Nic więc dziwnego, że co roku, w poszukiwaniu openairowych - nie mylić z openerowymi - wrażeń, kilkutysięczna rzesza polskich fanów hałasu pielgrzymuje do oddalonego o niespełna 30 km od polskiej granicy Jaromierza. A dokładniej do położonej pod tym miastem Twierdzy Josefov. Bo to właśnie tam, przez cztery sierpniowe dni, mogą uczestniczyć w festiwalu, na którym co roku prezentuje się blisko sto zespołów reprezentujących niemal wszystkie odmiany ciężkiej muzyki.

Środa - Rytuał w Metalowym Kościele

Po ubiegłorocznej wpadce z system płatności bezstykowych - za sprawą której wielu widzów utknęło w wielogodzinnych kolejkach przed wejściem na teren festiwalu - organizatorzy wyciągnęli wnioski i tym razem można znów tylko i wyłącznie pozytywnie wypowiadać się o organizacji Brutal Assault. Po krótko trwających formalnościach związanych z wejściem na teren imprezy,

pozostało więc skupić się na wrażeniach czysto muzycznych.

Wspomniane już wcześniej bogactwo programu sprawiło, że konieczne stało się staranne wyselekcjonowanie z festiwalowej rozpiski występów, które miały zostać opisane na potrzeby niniejszej relacji. Kryteria wyboru - jak to zwykle w takich sytuajach bywa - były mocno subiektywne.

MADBALL

Dobrze jest jeżeli festiwal rozpoczyna się od konkretnego strzału. Tak właśnie stało się za sprawą Freddy'ego i zaprawionych w bojach załogantów z Madball. Ta ekipa zna się na swoim fachu i szybko kupiła sobie przychylność dość licznie już zgromadzonej pod sceną publiczności.

Hardcore'owe pociski pokroju "Set It Off", "DNA" czy "Down By Law" znakomicie sprawdziły się w roli młynorozkręcaczy i choć jego kompani byli dość statyczni, to długowłosy frontman szalał na scenie w najlepsze i skupiał na sobie uwagę fanów. W przerwach między kolejnymi utworami dziękował publice za otwartość i ciepłe przyjęcie core'owej formacji na metalowym feście. Przyjęcie jak najbardziej zasłużone, bo jakość występu Madball na BA, jest mocnym argumentem za tym, że autorom "Hardcore Lives" miejsce w szpicy klasycznej, nowojorskiej odmiany gatunku jak najbardziej się należy.

ROOT

Sformułowanie "czeski Kat" choć nie do końca oddające istotę rzeczy, pozwala przybliżyć niezorientowanym charakter twórczości Root. Formacja dowodzona przez Big Bossa - który z pomalowaną we wzorki łysą czaszką, w długiej szacie, z laską w dłoni dostojnie przechadzał się po scenie lub stawał za prowizoryczną kazalnicą - celebruje właśnie 30. rocznicę powstania. Epickie kompozycje, w których staroszkolny black łączy się z heavy metalem to znak rozpoznawczy Root. Echa dokonań Bathory, Venom i Mercyful Fate są wyraźne, ale w połączeniu z czymś, co można określić mianem "czeskiego ducha", tworzą jakość oryginalną. Big Boss - rekordzista pod względem liczby występów na Brutal Assault - mógł być zadowolony.

METAL CHURCH

Kurdt Vanderhoof i Mike Howe znów razem. To wystarczyło, by podgrzać atmosferę i podkręcić oczekiwania przed koncertem amerykańskich weteranów Heavy/Thrash Metalu. Zaproszenie do Metalowego Kościoła przyjęło wielu wyznawców. Dostali solidną dawkę rasowego, klasycznie metalowego grania. Setlista, w której znalazły się m.in.: "Start the Fire", "Gods of Second Chance", "Killing Your Time", "The Human Factor" i "Beyond the Black" musiała usatysfkacjonować fanów. Metal Church zaprezentowali set bardziej heavymetalowy od tego co prezentowała większość zespołów występujących na tegorocznej edycji festiwalu. Nie przeszkodziło to jednak muzykom schodzić ze sceny w naprawdę dobrych humorach. Amerykanie pokazali się z dobrej strony i rozkręcali się z każdą minutą swojego występu. Głosów rozczarowania nie słyszałem.

THE DILLINGER ESCAPE PLAN

Greg Pucciato i koledzy żegnają się z fanami. I robią to w stylu, który każe żałować, że historia zespołu dobiega końca. Energia, która płynie ze sceny w czasie koncertów DEP sprawia, że w powietrzu unoszą się ładunki elektryczne. Wrażenie potęguje praca stroboskopów, która może kojarzyć się w wyładowaniami atmosferycznymi. Autorzy "One Of Is A Killer" zdają się być pod napięciem, które znajduje swoje ujście w kolejnych frenetycznych, sonicznych eksplozjach. By całość wypadła jeszcze bardziej przekonująco, erupcje hałasu przeplatane są momentami wyciszenia, dzięki którym cały występ Dillinger Escape Plan zyskuje na dynamice. Wrażenie zrobiły na mnie nie tylko sprawność muzyków i ich zaangażowanie, ale też stojący obok w tłumie zagorzały fan, który wyrykiwał z wokalistą wszystkie teksty. Gdy ma się takich wyznawców, grzechem jest kończyć.

MASTER'S HAMMER

Show Master's Hammer anonsowany był jako wydarzenie numer jeden pierwszego dnia festiwalu. I takim też był. Niezbyt imponująca - to określenie to eufemizm - koncertowa aktywność Franty ©torma i jego ekipy, sprawia, że okazja do zobaczenia w akcji autorów "Ritual..." i "The Jilemnice Occultist" to dla fanów nie mała gratka.

Dodatkowo - występujący de facto w roli headlinera pierwszego dnia festiwalu - blackmetalowcy zza naszej południowej granicy zadbali o odpowiednią oprawę swojego występu. Na scenie pojawiły się m.in. skąpo odziane panie wystylizowane na podobieństwo graficznych przedstawień Bafometa i cmentarne krzyże. Wizualnej atrakcyjności występowi dodawały także takie atrakcje jak muzyk grający na kotłach i wyjątkowo obficie - choć w nie do końca zsynchronizowany z muzyką sposób - serwowana pirotechnika. To z pewnością sprawiło, że koncert zyskał posmak wydarzenia wieczoru.

Na stronę muzyczną także nie można było narzekać. Set, który zwieńczył obowiązkowy klasyk "Jama Pekel" potwierdził, że Master's Hammer to formacja nietuzinkowa. I choć momentami wkradała się pewna monotonia, to jak na ekipę nieobytą ze sceną Czesi zaprezentowali się co najmniej bardzo przyzwoicie.

OVERKILL

Gdy scenę spowiły zielone światła, a pod nią zgromadził się pokaźny tłum, jasnym stało się, że za chwilę wybiegną na nią weterani thrashowego łupnięcia. Blitz i spółka cieszą się renomą dobrze pracującej koncertowej maszyny. Maszyny, która mimo upływu lat wciąż pracuje niczym dobrze ustawiony, pełen mocy nowy, sportowy silnik. Przywitanie w postaci "Mean Green Killing Machine" i kolejne strzały w postaci m.in. "Rotten To The Core", "In Union We Stand", "Electric Rattlesnake" i "Goddamn Trouble" nie pozostawiły złudzeń. Overkill w wersji live to poważna siła. Żywiołowy wokalista szybko kupił publikę i poprowadził swoją ekipę do zwycięskiego finału. Do scenicznych poczynań Overkill pasuje metalowa klisza: Nie biorą jeńców. Trudno o lepsze podsumowanie.

Czwartek - Co cesarskie, cesarzowi

ARKONA

Masza i jej koledzy to na scenie Pagan Folk uznana marka. Nic więc dziwnego, że występ odzianych w poszarpane, stylizowane na średniowieczne stroje, Rosjan został przychylnie przyjęty przez festiwalową publikę. Szczególnie ostatnia jego część, gdy zespół postawił na skoczne dźwięki o bardziej radosnej proweniencji.

Osobiście preferuję jednak to bardziej epickie, momentami naprawdę mroczne oblicze Arkony, które dominowało w pierwszej części występu. Swobodnie operująca zarówno growlem, jak i czystym śpiewem wokalistka potrafi przykuć uwagę swoją dramatyczną interpretacją. W takim wydaniu Arkona jawi się jako zespół w pewnym stopniu uduchowiony, czym tylko zyskuje w porównaniu z piwno-biesiadną konkurencją (głównie germańsko-skandynawską).

NILE

Karl i jego Nile już dawno temu przestali być sensacją, w której upatrywano szans na odrodzenie death metalu. Dziś Amerykanie to zespół o ugruntowanej pozycji, który mimo ograniczeń orientalno-archeologicznej niszy wciąż potrafi zaserwować rzetelny materiał ze studia i zaprezentować mocny set w wersji live. Występ na scenie w Twierdzy Josefov pokazał, że mimo rozstania z Dallasem, autorzy "What Should Not Be Unearthed" nie stracili nic z siły, jaką od dawna dysponują.

Efektowna współpraca trójki growlujących wokalistów i perkusyjna kanonada George'a Kolliasa napędzały takie mocarne kompozycje, jak: "Sacrifice Unto Sebek", "Kavir!" i obowiązkową "Black Seeds Of Vengeance". Gęsta i brutalna muzyka Nile w wersji live to miód na uszy fanów deathmetalowej ekstremy. A tych oczywiście w Twierdzy Josefov nie brakowało.


SAMAEL

W fanowskich debatach na temat obecnej kondycji Samael od pewnego czasu dominuje ton rozczarowania obecną kondycją zespołu. Koncertową formą - zaprezentowaną na 22. edycji Brutal Assault - Szwajcarzy obronili się jednak przed skierowaniem kciuka w dół.

Vorph - tradycyjnie już w spódnicy, Xy - jak zwykle ulokowany z tyłu sceny za swoim klawiszowo-perkusyjnym zestawem, Makro - z czarno-białymi barwami na twarzy i gitarą z czerwonymi diodami oraz najświeższy nabytek, Drop pokazali, że wciąż jest w nich pasja i zaangażowanie, o których brak oskarża ich część krytyków.

Setlista oparta została na utworach z "Passage" i "Ceremony Of Opposites". Elektroniczne beaty dominowały w: "Shining Kingdom", "Rain", "The Ones Who Came Before" i "My Saviour". W unowocześnionych aranżach zaprezentowane zostały także: "Baphomet's Throne", "Son Of Earth” i "Crown". Wycieczkę w czasy bardziej współczesne zafundowano przy okazji "Slavocracy", a nowy album "Hegemony" przedpremierowo zapowiedziały "Rite Of Renewal" i "Angel Of Wrath" - kompozycje, które choć nie zapowiadają ekstatycznych doznań, nie zwiastują także spektakularnej katasrofy.

EMPEROR

Emperor - to właśnie ta nazwa - odmieniana przez wszystkie przypadki - najczęściej chyba padała w kontekście najbardziej oczekiwanego występu BA 2017. Poprzeczka oczekiwań powędrowała więc wyjątkowo wysoko. Ihsahn, Samoth i ich towarzysze przeskoczyli nad nią jednak z łatwością i zaserwowali przedstawienie zasługujące na miano highlightu tegorocznej edycji festu.

Setlista zaskoczeniem być nie mogła. Od dawna wiadomo było, że Norwegowie postawią na okolicznościowo-jubileuszową prezentację drugiego albumu w swoim dorobku "Anthems To The Welkin At Dusk" z 1997 roku. Na skąpaną w zielonym - nawiązującym do kolorystyki okładki albumu - świetle scenę bohaterowie wieczorun wkroczyli więc przy dźwiękach rozbudowanej introdukcji ("Alsvartr (The Oath)") i odpalili blackmetalową kanonadę z "Ye Entrancemperium", Thus Spake The Nightspirit" i "The Loss And Curse Of Reverence" w rolach głównych.

Szybko, wściekle, wyrafinowanie i z rozmachem. Tak zaprezentowała się gwiazda wieczoru. Doświadczeni muzycy zaprezentowali swoje młodzieńcze dzieło z szacunkiem dla oryginału, a jednocześnie z bezwzględną pewnością co do tego, że dziś są w stanie wykonać te utwory lepiej niż 20 lat temu. Grande Finale w postaci "Curse Ye All Men!", "I Am The Black Wizards" i "Inno A Satana" nie pozostawiło złudzeń. Byliśmy świadkami koncertu wyjątkowego.

OPETH

Mikael Akerfeldt na dobre obrał już kurs na progresywne morza i można było mieć pewne obawy, czy po ekstremalnym show Emperor, Opeth nie okaże się muzycznym ekwiwalentem środków nasennych. Tak jednak się nie stało i ku pewnemu zaskoczeniu niżej podpisanego Opeth zaprezentował się wyjątkowo - jak na obecne oblicze zespołu – metalowo.

Początek w postaci "Sorceress" niespodzianką być nie mógł. Ale już kolejne pozycje w setliście w postaci m.in. "Ghost Of Perdition", zamykającego całość "Deliverance", czy też "Demon Of The Fall" zabrzmiały wyjątkowo mocno. Niebezpodstawnie Akerfeldt przywoływał lata 90. przed ostatnim z wymienionych wyżej utworów. Growlujący frontman Opeth to dziś rzecz raczej niecodzienna. Zupełnie inaczej sprawy mają się , gdy w grę wchodzą wykonawcza perfekcja (znakomicie współpbrzmiały wokalne harmonie) i umiejętność wykreowania niemal magicznej atmosfery. To kwestie, które w przypadku Opeth od lat są niezmienne i potwierdziło się to na scenie BA.

Piątek - Chirurgiczne cięcia i raperzy znad Bałtyku

SACRED REICH

Gwałtowna nawałnica, które przeszła nad twierdzą zamieniła teren festiwalu w pogodowe pobojowisko i spowodowała opóźnienie koncertu amerykańskiej formacji. Ci którym udało się nań dotrzeć nie mieli prawa żałować. Phil Rind i spółka zaserwowali set oparty na numerach z "The American Way" i "Ignorance". Numerach klasycznych wypada dodać - trudno zresztą by było inaczej, skoro od premiery ostatniej studyjnej płyty Sacred Reich minęło już 21 lat.

Czy to epicki "Crimes Against Humanity", czy to zainspirowany przez sądowe procesy z Ozzym Osbournem i Judas Priest w rolach oskarżonych o przyczynienie dię do samobójczych śmierci nastolatków "Who's To Blame", czy też pełen gorzkich - i wciąż aktualnych - spostrzeżeń "The American Way" – w głowie kołatała się jedna myśl. Ci faceci są nie do zdarcia.

Thrashersi z Arizony serwowali show tak energetyczny, że kaprysy aury szybko zeszły na dalszy plan. Wieńczący całość "Surf Nicaragua" nie tylko rozkręcił młyn pod sceną, ale też kazał po raz kolejny żałować, że reaktywowana kilka lat temu formacja nie planuje nowych nagrań. W takiej formie SR bez większego wysiłku przyćmiliby dokonania 90% młodych thrashowych formacji.

POSSESSED

Program ulokowanej pod namiotem. tzw. małej sceny prezentował się w tym roku niezwykle atrakcyjnie. Nikogo chyba nie zdziwiłoby to, że takie formacje jak: Swans, Furia, Front Line Assembly czy też Valenfyre znalazłyby całkiem eksponowane miejsca w programach dwóch dużych, festiwalowych scen. Tymczasem im - i wielu innych nietuzinkowym formacjom - przypadło jednak w udziale wystąpić na położonej nieco na uboczu arenie festiwalowych zmagań. Zmuszało to fanów do trudnych wyborów związanych z nakładającymi się na siebie slotami na poszczególnych festiwalocych arenach.

Pomny znakomitych wrażeń, jakie zostawił po sobie koncert Possessed na II edycji wrocławskiego Into The Abyss Fest postanowiłem po raz kolejny zafundować sobie podróż do czasów, w których rodził się metal śmierci. Podobnie jak kilka miesięcy wcześniej we Wrocławiu, także i tutaj uśmiechnięty Jeff Becera - siedzący na wózku inwalidzkim - zachęcał maniaków oldskulowego uderzenia do szaleństwa w rytm takich numerów, jak: "The Exorcist", "Swing Of An Axe" czy "Death Metal". Odprócz 30 letnich kompozycji w setliście pojawił się nowy utwór "Shadowcult". Jeff zapowiedział, że znajdzie się on na albumie, który ukaże się nakładem niemieckiej wytwórni Nuclear Blast. Jak brzmiał? Jak Possessed. To powinno wystarczyć.

TRIVIUM

Matt Heafy wydawał się być nieco skonfudowany, gdy w pewnym momencie w pobliżu sceny pojawiła się ciężarówka z fekaliami („To jakiś nowy rodzaj crowdsurfingu?”), a konferansjerkę uprzykrzali mu testujący zestaw perkusyjny techniczni Carcass, szykujący sprzęt na drugiej z głównych scen (nieobytym z realiami festiwalu spieszę donieść, że w twierdzy, tuż obok siebie ulokowane są dwie równorzędne areny koncertowe i w czasie, gdy na jednej z nich trwa koncert, na drugiej już trwają przygotowania do kolejnego występu).

Jednak uśmiech szybko powrócił na twarz lidera Trivium odzianego w koszulkę Emperor. Frontman autorów „Silence In The Snow” miał powody do zadowolenia, bo publiczność na Brutal Assault przyjęła Trivium z honorami godnymi gwiazdy wieczoru. Amerykanie odwdzięczyli się koncertem, którego atutami poza bardzo dobrym nagłośnieniem i świetnie zgranym z muzyką oświetleniem były oczywiście przebojowe kompozycje. "Watch The World Burn", "The End Of Everything" i "In Waves" to tylko niektóre z piosenek, które spotkały się z wyjątkowo pozytywnym odzewem. Trivium choć bardziej "radio friendly" od większości headlinerów BA, na pewno nie mogli czuć niczym, że przypadła im rola kwiatka do kożucha.

CARCASS

- Przepraszamy wszystkich, za to, że nie jesteśmy Morbid Angel. Przepraszamy też za to, że nie jesteśmy Clawfinger - w ten sposób Jeff Walker zaanonsował obecność Carcass na scenie. Zrobił to, nawiązując do ogłoszonej w niemal ostatniej chwili obecności swojego zespołu w festiwalowym składzie (z którego wyleciał, wspomniany przez Anglika, Morbid Angel).

Najwyraźniej jednak roszada nie zmartwiła fanów metalowej jatki. Spory tłum karnie stawił się pod sceną na koncercie pionierów grind core'a i melodic death metalu. A paradoks z poprzedniego zdania okazuje się pozorny, gdy spojrzy się przekrojowo na dokonania brytyjskiej formacji. Grindową ekstremę z "Reek Of Putrefaction" i przebojowe granie ze "Swansong" dzieli stylistyczna przepaść. Mimo tego sceniczne poczynania Carcass są jak najbardziej spójne, a pozornie nieprzystającego do siebie elementy układają się w logiczną całość.

Sąsiadujące z sobą "Exhume To Consume" i "Reek Of Putrefaction" oraz "Buried Dreams" i "Keep On Rotting In The Free World" (z wplecionym fragmentem "Blackstar") uzupełniały się bezproblemowo. Starzy wyjadacze - co prawda w obliczu młodzieńczego wyglądu gitarzysty Billa Steera to określenie jest bynajmniej nie na miejscu - czyli tandem Walker/Steer wspierani przez dwójkę młodszych stażem kolegów - potwierdzili, że zarówno z solidną młócką, jak i bardziej finezyjnymi zagrywkami radzą sobie bezproblemowo. Mimo tego, że musieli skorzystać z pożyczonego sprzętu - ich własny zagubił się w czasie podróży - usatysfakcjonowali chyba każdego z widzów. No, ale gdy ma się w setliście takie killery, jak "Incarnated Solvent Abuse", "Corporeal Jigsore Quandary" i "Heartwork" można być spokojnym o ostateczny wynik konfrontacji z publicznością.

CLAWFINGER

"Rapmetal From Sweden - Since 1993" - baner z takim napisem zawisł za sceną, na którą z niesamowitą energią wparowali Zak Tell i jego koledzy. Frontman Clawfinger - odziany w biały

garnitur z wzorem zainspirowanym przez obraz kontrolny TV - szybciuteńko kupił fanów. Crowdsurfing i spacer pod sceną - a wszystko to w czasie, w którym wokalista wypluwał z siebie kolejne wersy tekstów - to tylko niektóre chwyty w scenicznym repertuarze Szweda.

Równie żywiołowo prezentował się niesamowicie aktywny André Skaug, który szalał i skakał na całej przestrzeni sceny ze swoim basem. Z kolei dysponujący jowialną aparycją, klawiszowiec Jocke Skog często wybierał się na wycieczki zza swojego zestawu i wdawał w słowne potyczki z frontmanem zespołu. Widać było - a także słychać i czuć - że autorzy "Deaf Dumb Blind" wiedzą, jak rozkręcić show.

Efekt? Na pozór nie przystający do profilu festiwalu zespół przyszedł jak po swoje, a publiczność odwdzięczyła się głośnym aplauzem i ciepłym przyjęciem takich hitów, jak: "The Price We Pay", "Biggest & The Best", "Nigger", "The Truth" i zamykającego całość - z wyśpiewanym przez tłum refrenem - "Do What I Say". "Klawy" z impetem wbił się do grona najlepszych zespołó tegorocznej edycji BA.

Sobota - Upadek legendy i techniczna ekstaza

DECAPITATED

Vogg i spółka przybyli na Brutal Assault uzbrojeni w oręż w postaci nowego albumu "Anticult". A więc w broń o konkretnej sile rażenia. Nic więc dziwnego, że niemal połowę festiwalowego seta stanowiły utwory z wciąż świeżego wydawnnictwa. Tnące na plasterki riffy "Kill The Cult", "Earth Scar" i "Never" znakomicie sprawdzają się w koncertowych warunkach. "Meshuggowata" rytmika w połączeniu z frazowaniem zainspirowanym przez nieodżałowanego Dimebaga Darrella napędzają współczesne oblicze krośnieńskiej załogi. Mimo stosunkowo wczesnej pory i braku możliwości skorzystania z "fajerwerków" w postaci chociażby efektownego oświetlenia, nie było mowy o niedosycie.

Techniczne walory i jakość scenicznej prezencji popularnych "Dekapów"- żywiołowy headbanging i prezycja wykonawcza w pakiecie - są dobrze znane fanom deathmetalowej jazdy. Nic więc dziwnego, że licznie zgromadzili się oni pod sceną, by wspierać zespół, który z powodzeniem ugruntowuje swoją pozycję w gronie topowych nazw gatunku. Techniczna ekstaza - to określenie dobrze pasuje do tego, by opisać aktualne, koncertowe oblicze naszej eksportowej załogi.

OATHBREAKER

Autorzy "Rheia" otrzymali możliwość zaprezentowania się na dużej scenie i nie jestem pewien, czy był to najlepszy pomysł. Muzyka Belgów, bazująca na kontraście między otym co oniryczne i natchnione, a tym co gwałtowne i desperackie, lepiej chyba sprawdziłaby się w nieco bardziej kameralnej przestrzeni. No, ale obroniła się także i na dużej scenie.

Skryta przez większą część seta za zasłoną z włosów Caro Tanghe - wyjątkowo swobodnie żonglująca wokalnymi konwencjami od delikatnego śpiewu przechodząca w niemal blackmetalowy wrzask - i jej koledzy, zdawali się takimi kwestiami zupełnie nie przejmować. Rozpostarli nad publiką czarne skrzydła i za sprawą post-metalowo/sludge'owej mikstury wprowadzili w swoisty trans tych, którzy wybrali się w zafundowaną przez Oathbrekaer podróż przez piękno i ból.

DEMOLITION HAMMER

Z uduchowionego nastroju wyrwały mnie uderzenia młota. A ściśle rzecz ujmując, pierwsze dźwięki koncertu weteranów wściekłego Death Thrash Metalu. Steve Reynolds - oprócz tego, żę szybko zgarnął nagrodę dla frontmana, który rzucił ze sceny najwięcej "fucków" - przez cały czas nie ustawał w wysiłkach na rzecz zaangażowania możliwie największej liczby fanów do szaleństwa pod sceną.

- Przylecieliśmy naprawdę z daleka. Brutal Assault ma swoją renomę. Pokażcie, że to zasłużona sława - mówił ze sceny. Frontman Demolition Hammer na dobrą sprawę nie musiał uciekać się do werbalnych zagrywek. Forma w jakiej są ponad pięćdziesięcioletni panowie robi piorunujące wrażenie. Szybkie i agresywne utwory wykonują z energią godną debiutantów. A intensywny set z takimi strzałami jak: "Epidemic Of Violence", "Hydrophobia" i "Aborticide" rozkręcił naprawdę konkretny młyn pod sceną. Demolition Hammer widziałem po raz pierwszy na Metalmanii w 1992 roku. Po 25 latach znów byłem pod wrażeniem. Poproszę o nową płytę.

TIAMAT

Koncert Tiamat na 22. edycji Brutal Assault przejdzie do historii tej imprezy. Niechlubnej historii - trzeba niestety doprecyzować. Występ, na którym zespół zaprezentować miał w całości swój klasyczny - dla wielu fanów najlepszy - album "Wildhoney" śmiało można określić mianem pogrzebu zasłużonej dla Gothic Doom Metalu formacji.

Amatorszczyzną o skali niespotykanej na imprezach takiego formatu, jak BA powiało od pierwszych sekund "Whatever That Hurts". Fatalnie brzmiący, niezgrany zespół nie opanował zadanego materiału w stopniu nawet dostatecznym. Nieporozumienia i wpadki to najdelikatniejsze określenia, które przychodzą na myśl, gdy chodzi o opisanie interakcji między członkami formacji i poziomu wykonawczego. To co Ci "muzycy" zrobili z tak pięknymi kompozycjami, jak "Gaia" i "Do You Dream Of Me?" wołało o pomstę do nieba.

Mistrzem tej smutnej ceremonii był niestety Johan Edlund, który - będący w fatalnej wokalnej dyspozycji - przez cały trwania tego żenującego spektaklu, sprawiał wrażenie człowieka, któremu na niczym już nie zależy. A już na pewno nie na fanach. Nieskładnie klecone zdania między poszczególnymi utworami, niezgrabna walka ze statywem, harcerski – przepraszam wszystkich harcerzy, ale nie znalazłem lepszego określenia – sposób gry na gitarze i półleżąca pozycja na scenie każą z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem podejrzewać, że lider Tiamat był pod silnym wpływem substancji odurzających.

Brutalnie zgwałcony klasyk "The Sleeping Beauty" stanowił ukoronowanie starań Edlunda, który chyba postanowił ostatecznie zabić legendę swojego zespołu. W Josefovie, w myśl słów: Staliśmy nad przepaścią, ale uczyniliśmy pewny krok w przód, skompromitował się na skalę chyba dotąd niespotykaną.

VALLENFYRE

To jak można starzeć się z godnością, zaprezentował z kolei kilkanaście minut później na małej scenie Greg Mackintosh. Lider Paradise Lost kilka lat temu odkurzył kolekcję klasycznych krążków z Death/Grind/Crust i Doom i pokazuje wszystkim - pod szyldem Vallenfyre - jak powinien brzmieć oldskulowy stuff.

Odziany w metalowy rynsztunek z irokezem na głowie - i punkowym podejściem w sercu ("Jak Ci się nie podoba, wiesz, gdzie grają inne zespoły. Fuck Off!" - słowa skierowane do jednego z nieprzychylnych grupie słuchaczy mówią same za siebie) - Greg czuje się zdecydowanie pewniej w roli frontmana niż jeszcze kilka lat temu, gdy pierwszy raz przyjechał z Vallenfyre na BA. A stworzony przez niego band tylko na tym zyskuje.

Echa klasyków gatunku pobrzmiewają w wielu kompozycjach Brytyjczyka, ale nie ma mowy o taniej podróbce. Ten facet ulepiony jest z tej samej gliny, co muzycy takich formacji, jak: Entombed. Autopsy, Celtic Frost czy Napalm Death. Nie dziwi więc to, że takie numery, jak "Kill All Your Masters", "Nihilist", "An Apathetic Grave", "Splinters" i "Cathedrals Of Dread" uderzały z mocą godną klasyki z lat 80. Gdy do tego dodać "najwolniejszy młyn pod sceną wszech czasów", do którego Mackintosh zachęcał fanów, wypada w samych superlatywach pisać o koncercie Vallenfyre.

DEVIN TOWNSEND PROJECT

Devin Townsend po raz kolejny potwierdził, że można na niego liczyć, gdy chodzi o występy live. Wydawnicza hiperaktywność Kanadyjczyka sprawiła, że nie wszystkie albumy, w których tworzeniu bierze on udział trzymają równie wysoki poziom, ale sceniczne występy zespołu pod jego dowództwem to zawsze godne uwagi przedstawienia.

Koncert DTP był całkowitym przeciwieństwem tego, co kilka godzin wcześniej zaprezentował Tiamat. Tutaj mieliśmy do czynienia z profesjonalizmem powodującym opad szczęk. Znakomicie zgraną z muzyką światła, jak i klarowne i potężne brzmienie przyczyniły się walnie do tego, że set, na który złożyły się m.in.: "Failure", "Deadhead", "Hyperdrive", "Ziltoid Goes Home", "Kingdom" i "Supercrush!" przetoczył się pod nocnym niebem, zgniatając wątpliwości co do tego, czy Mr. Townsend wciąż potrafi oczarować publiczność.

Wyluzowany Devin jak zwykle pozwalał sobie na niekonwencjonalną konferansjarkę - "Nazywają to wydarzenie Brutal Assault. Mamy dla Was brutalny atak miłości" - i jak zwykle przykuwał uwagę za sprawą ekspresyjnej mimiki i - przede wszystkim - zdolności perfekcyjnego odtworzenia na żywo nie tylko własnych partii wokalnych, ale także tych, które w studiu zaśpiewała Anneke Van Giersbergen.

AMORPHIS

Finowie ostatni studyjny krążek ("Under The Red Cloud") wydali już dwa lata temu. Trudno było więc oczekiwać ekscytujących nowości. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejny już raz Amorphis przyjęci zostali naprawdę ciepło.

Przykuwający uwagę, świetnie śpiewający frontman - Tomi Joutsen tradycyjnie już pojawił się ze swoim oryginalnym mikrofonem – oraz zawodowi instrumentaliści to składowe, które złożyły się na bardzo dobry występ. I choć mało było wycieczek do klasyków z lat 90. - jedynie "Into Hiding" i "My Kantele" reprezentowały ten okres - to i tak nie można było narzekać.

Przebojowe kompozycje Amorphis dobrze sprawdzają się w wersji live. Ich lekko nasączona folkiem melodyka sprawia, że publika łatwo daje się wciągnąć do zabawy. Przebojowo - tak zakończył się ostatni, oglądany przeze mnie koncert BA.


Outro

22 edycja festiwalu przechodzi do historii jako kolejny udany rozdział historii zapisywanej przez zespoły występujące w Twierdzy Josefov. Nie ma wątpliwości co do tego, że przez kolejne miesiące polscy fani żywo komentować będą informacje o tym, co czeka nas w sierpniu 2018 roku. W końcuBrutal Assault to najbardziej polski, metalowy festiwal poza granicami naszego kraju. Na to, by jakakolwiek inna impreza mogła tej pozycji zagrozić bynajmniej się nie zanosi.

 

BRUTAL ASSAULT 2017

9-12 sierpnia 2017, Twierdza Josefov - Jaromer (Czechy)

EMPEROR, OPETH, DEVIN TOWNSEND PROJECT, CLAWFINGER, OVERKILL, TRIVIUM, SAMAEL, CARCASS, MADBALL, NILE, ARKONA, THE DILLINGER ESCAPE PLAN, AMORPHIS, SACRED REICH, TIAMAT, SWANS, VALLENFYRE i wielu innych.

Maciej Miskiewicz

fot. Krzysztof Zatycki

Słowa kluczowe: festiwal metalowy, twierdza Josefov, EMPEROR, OPETH, DEVIN TOWNSEND PROJECT, CLAWFINGER, OVERKILL
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Kwiat Jabłoni zaprasza na Turnus Tour 2025 [WIDEO]

Kwiat Jabłoni, zespół znany z niepowtarzalnego podejścia do muzyki i niezapomnianych koncertów, zaprasza na wyjątkową muzyczną podróż w ramach swojej trasy.

Melodie nad Odrą: Wyjątkowe koncerty drugiego dnia 60. Jazzu [FOTO] Wrocław

Tradycja i nowoczesność na scenie jazzowej.

Niezwykły wieczór z Sealem: Koncert w Atlas Arenie w Łodzi [WIDEO]

Seal - wokalista, którego głos rozpoznawany jest na całym świecie, zawita do Polski jeszcze w tym roku.

Polecamy
LaoChe
Lao Che wystąpi w Poznaniu Poznań

Zespół zaprezentuje się z materiałem promującym krążek Wiedza o społeczeństwie już 11 października w klubie Tama.

fot. Tomasz Kłuczyński
Za nami wieczór w klimatach retro z The Baseballs [ZDJĘCIA]

Koncert odbył się 7 września 2018 w Hali MP2/MTP w Poznaniu.

Polecamy
Zobacz również
Ostatnio dodane
Kwiat Jabłoni zaprasza na Turnus Tour 2025 [WIDEO]

Kwiat Jabłoni, zespół znany z niepowtarzalnego podejścia do muzyki i niezapomnianych koncertów, zaprasza na wyjątkową muzyczną podróż w ramach swojej trasy.

Melodie nad Odrą: Wyjątkowe koncerty drugiego dnia 60. Jazzu [FOTO] Wrocław

Tradycja i nowoczesność na scenie jazzowej.

Popularne
U2 w Polsce!
U2 w Polsce!

W 2009 roku rusza trasa koncertowa promująca najnowszy album grupy. Chorzów znalazł się na liście dziesięciu europejskich miast, w których zespół na żywo zaprezentuje nowe utwory.

Peja "Na serio"
Peja "Na serio"

Peja ujawnił szczegóły swojego najnowszego albumu, który ukaże się w sklepach 17 września. Na albumie "Na serio" znajdzie się 19 utworów.

Hity na Czasie 2008
Hity na Czasie 2008

Na sklepowe półki trafiła składanka "Hity na Czasie 2008" czyli zapowiedź tego co czeka na fanów eskowych hitów w ramach letniej trasy!