Wywiady - Muzyka

Tymon: Chciałem pisać, a popłynąłem z muzyką

2012-04-11 01:38:43

Lester Bowie podobno powiedział mu kiedyś "First learn the rules - and then break them, forget them. Fuck the rules!" Ale chyba nie musiał tego robić. Tymon Tymański zawsze wyłamywał się od wszelkich zasad.

Tymon to facet, który swoją muzyką nie musi już nikomu (choć pewnie za wyjątkiem siebie) niczego udowadniać. Konsekwentnie od kilkunastu pracuje na miano jednego z największych bossów polskiej muzyki rozrywkowej - nie da rady go pominąć przy wymienianiu najlepszych rodzimych tekściarzy, a w warstwie muzycznej ciężko znaleźć kogoś, kto tak jak on bez najmniejszego problemu poruszałby się zarówno w stylistyce jazzowej, jak i w rockowym repertuarze. Pole jego zainteresowań jest ogromne - Tymański jest przecież także felietonistą, prozaikiem, a od niedawna aktorem oraz scenarzystą powoli realizującym swój kolejny projekt - film "Polskie gówno". W jego osobie znajdziemy też prawdziwego erudytę i doskonałego rozmówcę, który w jednej wypowiedzi potrafi ci odpowiedzieć na pięć pytań, a swoje zdanie miałby pewnie nawet i o mechanice kwantowej.

Z Tymonem rozmawialiśmy po koncercie The Transistors we wrocławskim Niebo Cafe.

dlaStudenta.pl: Kiedy rok temu grałeś koncert w Niebie, mówiłeś wówczas ze sceny smutnym głosem, że będziesz chyba musiał ogłosić „Polskie gówno” największym polskim performance wszech czasów i wkręcić ludziom, że tego filmu nigdy miało nie być. Wtedy nie zanosiło się na to, że produkcja nie zostanie ukończona – teraz praca nad filmem wre. Co się zmieniło od tego czasu?

Tymon Tymański: Przeżyliśmy ciekawe zawirowania związane z „Polskim gównem” - pod koniec zeszłego roku okazało się, że wreszcie pojawił się producent. Został nim Tomek Kronenberg, z którym współpracowałem już przy „Łossskocie” - to on wymyślił, jak można połączyć całość z małym budżetem filmu. Zmiana nastąpiła też na stanowisku operatora – nowym został Tomek Madejski, który robił m.in. „Lejdis” i „Testosteron”, ale nie ogranicza się wyłącznie do pracy przy kinie komercyjnym. I on powiedział reżyserowi „Polskiego gówna” Grzesiowi Jankowskiemu: „Słuchaj, ja jestem fanem Brylewskiego i innych waszych projektów, ale powiedz chłopakom, żeby się nie wpierdalali w kwestię obrazka”. No i przez ostatnie kilkanaście dni miałem niejako możliwość patrzenia mu na ręce i widziałem, że ten „obrazek” się w końcu filmuje i nabiera kształtów. Zapowiada się to na razie bardzo kinowo, a poza tym jesteśmy na tym samym etapie, który porzuciliśmy mniej więcej trzy lata temu – wtedy zrobiliśmy chyba trzynaście dni, a potrzeba jeszcze około siedemnastu, czyli około 40% pracy jest już za nami. Chciałbym, żeby premiera filmu odbyła się we wrześniu.

Nie boisz się poślizgnąć na tym „Gównie”? Masz opinię gościa, który w muzyce nigdy nic skrewił i który nigdy nie firmował swoim nazwiskiem jakiejś totalnej kaszany, ale świat filmu poza rolami w „Weselu” i „Segmencie' 76” to dla Ciebie raczej nowe pole do rozwoju.

Zawsze jest pewna obawa i jasne, że towarzyszyły mi takie myśli – analizowałem przykład The Beatles (zachowując naturalnie proporcje) i klapę filmu „Magical Mystery Tour”. Otóż Fab Four, a zwłaszcza McCartney po sukcesie „Sierżanta Pieprza” myśleli, że wszystko im już wolno i że bez scenariusza zrobią film. Tylko że fabuła jak wiadomo wiąże się z umiejętnością pisania historii, więc należało zacząć po prostu od napisania dobrego scenariusza. Nie napisałem go samemu – spisałem rzeczy, które mi się spodobały, dałem je do obejrzenia z dziesięciu osobom, w tym Jackowi Szczerbie, Arkowi Jakubikowi i oczywiście Wojtkowi Smarzowskiemu. On wkręcił się niesamowicie w temat i miał do mnie mnóstwo uwag – powiedział, że to jest wszystko bardzo śmieszne, ale ja nie napisałem scenariusza filmowego, tylko słuchowisko radiowe!

W jaki sposób Smarzowski ukierunkował Twoją pracę nad scenariuszem „Polskiego gówna”?

Wojtek jest nie tylko operatorem, ale i polonistą, więc w bardzo profesorski sposób pokierował mną do napisania czegoś bardziej dramatycznego, oczywiście z elementami komedii. Przede wszystkim jednak zapytał mnie, o czym jest „Polskie gówno”. Czy to jest żarliwa krytyka showbizu, film o historii pewnego zespołu czy może afirmacja lojalności i przyjaźni, którą stawiamy ponad cały ten cyrk? Myślę, że ten film dostał dzięki temu głębi – gwarancji, że się uda, nie mam, ale po tych paru latach wiem już przynajmniej, jak się filmu nie robi. Nie może to być zbiór anegdot, trzeba pokazywać kumplom to, co się stworzy i trzeba się ich pytać, jeśli ma się wątpliwości. To jest film o nas i nikt inny nie może go lepiej zrobić – nawet tak dobry aktor jak Dorociński nie zagra przecież mnie tak dobrze jak ja sam. Ale zabezpieczamy się i do każdej sceny angażujemy aktora zawodowego jak chociażby Jan Peszek czy właśnie Arek Jakubik, którzy mają za zadanie trochę nas poprowadzić. Efektu końcowego przewidzieć nie mogę – sceny musicalowe są dla mnie prześmieszne, ale cały film może być straszny. Jeśli jednak będzie prawdziwy, to ja będę zadowolony.

Wiadomo, że film będzie w dużej mierze bazował na Twoich osobistych doświadczeniach – czym różni się grany przez Ciebie Jerzy Bydgoszcz od prawdziwego Tymona?

Różni się, różni - Jerzy Bydgoszcz to jest taki młody Tymon Tymański, aczkolwiek... stary. To jest facet, którym ja byłem w wieku lat dwudziestu, ale pochodzący z małego miasteczka i pełen ideologicznych sprzeczności. To nie jestem ja, bo Bydgoszcz to raczej ktoś, kto wprawdzie przeżył to wszystko, co ja, ale w odróżnieniu ode mnie patrzy na to z dużą pretensją i wkurwem. Jego mentorem jest w tym filmie Stan Gudeyko - postać grana przez Roberta Brylewskiego, która składa się z osobowości Krzysztofa Klenczona, Walka Dzedzeja i samego Roberta. Moja postać ma w nim Yodę i starszego brata, który cały czas mnie wspiera. Bydgoszcz ciągle buntuje się przeciwko zastanemu showbizowi, z kolei Gudeyko już się z tym wszystkim pogodził.

Jak będzie wyglądała nowa płyta Transistorsów? Kiedyś mówiłeś, że chcesz, aby była to płyta w całości zrobiona w stylu pierwszych albumów Beatlesów.

Mamy teraz około trzydziestu nowych numerów i jestem bardzo zakłopotany ilością tych utworów. Dwadzieścia spośród nich pojawi się na „Polskim gównie”, a dziesięć na „Fiołki w Neapolu”, bo to będzie podwójny album, ha! Zaproszę Możdżera oraz kwartet smyczkowy i aż sam się boję, co z tego wyjdzie. Jest jeszcze około piętnastu utworów na płytę quasibeatlesowską, ale nie wiem czy tego projektu nie zrealizuję z chłopakami z zespołu mojego syna, bo oni grają bardzo w stylu lat 60., a ja chciałbym, żeby to było coś między Bitlami a wczesnymi Floydami, czyli klimatami sięgającymi totalnej psychodelii.

Ostatnio przeglądałem Twój archiwalny wywiad, którego udzieliłeś czasopismu „Tylko Rock” bodaj w 1999 roku,. Wspominałeś w nim wtedy swoją rozmowę z Lesterem Bowie, gdy on zapytał cię o twoje muzyczne korzenie i gdzie w tym wszystkim znajduje się muzyka polska. Ty odpowiedziałeś, że najważniejsi dla ciebie byli przede wszystkim wykonawcy zagraniczni, ale zakończyłeś dość odważnym ogólnym stwierdzeniem, że za kilka lat bez problemu dogonimy Zachód. Jakbyś popatrzył na to z dzisiejszej perspektywy?

Miałem momenty katatonicznych przeżyć z muzyką polską – ale to było gdzieś w latach ’81 – ’83. Potem na pewno ważne były dla mnie Klaus Mitffoch, czarna Brygada Kryzys oraz mało dzisiaj znana zajebista płyta „Warszawa” zespołu Holy Toy. Na początku jednak była Republika i co by nie mówić o późniejszej twórczości Ciechowskiego, to dwa pierwsze albumy zamiatały. Uważam go za świetnego poetę rockowego – pisał bardzo poważne, świetnie doprecyzowane teksty. Potem odnalazłem Tilt, Brak, Śmierć Kliniczną - ja między ’83 a ’86 pasjonowałem się polską muzyką – była bardzo oczyszczająca. Koledzy przywozili mi taśmy i naprawdę fajne kapele wtedy zajebiście grały – Armia, Moskwa, a pierwsza płyta Siekiery była naprawdę wstrząsająca i mnie rozpierdoliła. Potem wkręciłem się w Joy Division, Pere Ubu i te klimaty.

Jeździłeś na Jarocin?

Nie jeździłem tam nigdy, bo nie lubiłem tłumu – zawsze miałem zakodowane, że ktoś mnie tam zdepcze. Kiedyś napierdalałem się na koncercie Classix Nouveaux z dwudziestoma osobami na raz…

Karate Ci się przydało czy wówczas jeszcze nie ćwiczyłeś? (Tymon zdobył niedawno czarny pas w tej sztuce walki – przyp. red.)

Jeszcze nie - wyłapałem wtedy parę pizd, ale przynajmniej wyszedłem z twarzą, bo nie padłem na glebę. Leszek Możdżer też zresztą dostał wpierdol na koncercie tego samego zespołu. Miałem chyba piętnaście lat i pamiętam, że poszła plotka, że przed Classix Nouveaux ma grać Dezerter, co było oczywiście bzdurą. Zobaczyłem, jak tłum skacze, nagle ktoś mnie popchnął, tu się odwróciłem, tam dostałem plombę, potem ktoś mnie ciąga za kurtkę, patrzę – a tu dwudziestu typa i tylko myśl, żeby nie wpaść między nich. Po godzinie poszedłem na koncert Oddziału Zamkniętego, bo chciałem zobaczyć jak grają. Koncertu nie było. Od tej pory nie miałem już w sobie miłości do tłumu, bo tam zawsze się tworzy jakaś, kurwa, niska energia. Większość nie tworzy żadnej kultury.

Spotkałem się niedawno z ciekawą opinią, że jesteś trochę takim doktorem Judymem, bo mógłbyś robić muzykę i tylko muzykę jak Twoi koledzy – Możdżer, Trzaska czy Mazzoll. A Ty jeszcze chcesz dodatkowo rozwinąć Polaków i oduczyć ich zaścianka.

Ja w ogóle nie spodziewałem się, że będę się zajmował muzyką, bo wyrastałem na modłę literata. Kiedy byłem w wieku kilkunastu lat, to miałem dookoła kumpli, z których część była lekko pojebanymi wiecznymi studentami. Dwóch z nich zwariowało, trzeci był kuzynem Zbyszka Sajnoga z Totartu – to byli ludzie starsi ode mnie dziesięć lat i oni studiowali, a raczej unikali wojska też przez dziesięć lat. Piłem z nimi wódkę i paliłem z nimi jointy – jeszcze te pierwsze, które nie waliły tak po czaszce (wtedy wszystko było za darmo, ja w życiu nie kupiłem trawy od nikogo!) I właśnie ci goście naprowadzili mnie na trop dobrej literatury – z miejsca wziąłem się za Joyce’a, Kafkę, Gombrowicza oraz za dobrą muzykę. Słuchałem amerykańskiego grania typu Steely Dan czy The Allman Brothers Band, a od tego rozwinąłem się w kierunku jazzu – Coltrane'a i Davisa, ale nie tylko – przy okazji mocno się zajawiłem Glennem Gouldem. I w sumie nie wiem do końca czemu tak się stało – zawsze chciałem pisać, a popłynąłem razem z muzyką. Najprawdopodobniej dlatego, że uważam, iż samotność pisarza czy poety może i jest poruszająca, ale to muzyka jest tworem kolektywnym, a ja jestem zwierzęciem kolektywnym.

Skoro już tak intensywnie eksplorujesz nowe obszary, to czy przyszło Ci może do głowy napisanie autobiografii tak jak zrobili to np. Końjo czy Tomasz Budzyński?

Dostałem ostatnio taką propozycję od Rafała Księżyka, który przeprowadził wywiady-rzeki z Tomaszem Stańką i Brylewskim. Powiedział, że trochę rączki go świerzbią i nie ma w tej chwili nic specjalnie do pisania, więc zapytał, czy zgodziłbym się na to, żeby opisał moją historię. Jako że Rafał bardzo dobrze pisze, bo robi to w sposób potoczysty i elokwentny - nazwałbym go Stecem dziennikarstwa muzycznego - odetchnąłem z ulgą. Końjo też planował napisanie mojej biografii, ale pomimo tego, że bardzo go lubię, to obawiam się, że nie obyłoby się bez pewnych przekoloryzowań i konfabulacji. On jest znany z tego, że bardzo mocno nagina rzeczywistość po swojemu i nawet sam mówi, że pisze magiczną literaturę pseudoiberoamerykańską.

Nie wiem czy porównanie do Rafała Steca jest komplementem... Naprawdę lubisz jego styl? Dla mnie facet niebezpiecznie zahacza o grafomanię, a już na pewno uosabia przerost formy nad treścią.

Może jest patetyczny, ale na pewno ma talent. Czasami nie zawsze konweniuje do końca z tym, o czym pisze, bo przecież piłka nożna nie potrzebuje aż takich wzlotów, ale wydaje mi się, że niektóre metafory ma całkiem udane. Tyle tylko że do pospolitego świata futbolu mogą one pasować jak kokaina do dupy konia.

Ale piszesz coś ponad swojego bloga? (tymontymanski.bloog.pl – przyp. red.)

Piszę nawet sporo – jakiś czas temu napisałem na cztery ręce z Sajnogiem książkę pt. „Chłopi III” - crossover „Chłopów” Reymonta, Monty Pythona i Joyce'a. Ostatnio jednak powędrowałem w inne rejony – z zespołem Jazz Out nagraliśmy płytę z utworami Theloniousa Monka – zajebistego wariata, należącego według mnie do trójki najlepszych kompozytorów jazzowych XX wieku (pozostali to Duke Ellington i Wayne Shorter). Poszedłem krok dalej i napisałem o nim opowiadanie – Monk cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową, a ja stworzyłem rzecz, w której on spotyka się z UFO, a kosmici proponują mu stanowisko łącznika z czarną dziurą. Namówiłem Janka Peszka, żeby to przeczytał, a całość postanowiłem wydać w formie audiobooka. Stwierdziłem przy tym, że napiszę cały tom opowiadań o wariatach muzycznych – mam już na pomysł na Schumanna i Syda Barretta.

Skąd w ogóle pomysł pisania o jazzmanie nawiedzanym przez ufoków?!

Przede wszystkim stąd, że często opowiadałem ludziom na koncertach historie z jego życia – Księżyk naraił mi świetną książkę o nim napisaną w języku angielskim. Tam wyczytałem np., że kiedy Monk był na Zamku Wilanowskim, to wszedł do łóżka królowej Marysieńki, przykrył się pledami i schował przed wszystkimi. Kiedy bębniarz go znalazł i zapytał, po co tam siedział, to Monk mu odpowiedział, że chciał zobaczyć, co ta suka królowa widziała na suficie. Jest o nim mnóstwo anegdot – kiedy spodobał mu się utwór, potrafił tańczyć dookoła własnej osi jak pies. Uznałem to za świetny materiał literacki i tak właściwie pozmieniałem jedynie jego przyszłe losy, bo wkomponowałem w nie UFO.

Sporo szumu wywołały twoje parodie znanych muzyków w audycji „Ranne kakao” w Radiu Roxy. Twój stosunek do twórczości Grzegorza Skawińskiego jest znany, Hołdys sam jest chodzącą parodią, ale trochę mnie zdziwił Twój pojazd w kierunku Muńka Staszczyka. Jest między wami jakaś kosa?

Nie, dlaczego? Ja jestem zdania, że każdego trzeba czasem pojechać. Siebie samego też bym pojechał, ale to jest zawsze najtrudniejsze.

Tymon Tymański parodiuje Tymona Tymańskiego?

To nie jest wcale zły pomysł, tylko kwestią jest to, czy oko może zobaczyć samo siebie. Ale z drugiej strony baron Munchhausen wyciągnął się sam za włosy z bagna, więc chyba może. Kosy między mną a Muńkiem nie ma – wiadomo, że jeden bardziej zasłużył na baty, drugi mniej – udawałem tam też przecież Wojciecha Waglewskiego, ale to jest bardziej taki temat, w którym szukam dla siebie inspiracji. Mógłbym zrobić jeszcze z dwadzieścia takich postaci, ale to byłoby pewnie śmieszne na siłę.

Pojawiłeś się także na Pudelku – Twój pełen wkurwienia wpis na dość mało finezyjny docinek Kuby Wojewódzkiego przeczytała cała internetowa Polska. Trochę czasu już minęło – czy dzisiaj zareagowałbyś tak samo?

Pudelek to tam chuj, to była taka czysto ludzka sytuacja...

(w tym momencie miał miejsce groteskowy incydent – rozmowę przerwał nam Przemo, najebany kibic Śląska Wrocław, który poza niecodziennym rozpoznaniem Tymona „Ja cię znam. Ty jesteś kimś znanym! Ty jesteś tutaj ochroniarzem” miał spore problemy z wyartykułowaniem tego, o co mu chodzi. Dodatkowo Tymon dość nieopatrznie przyznał, że jest kibicem Lechii Gdańsk, co rozochociło Przemka do około pięciominutowego męczenia buły)

... ja się po prostu spiąłem. Może nie powinienem na to w ogóle reagować, ale miałem pewną zadrę z nim związaną – on miał zawsze zwyczaj tykania najsłabszych, a ja jestem dorosłym facetem i nie pozwolę się idiotycznie opierdalać. Napisałem mu złośliwy tekst, a i tak mogłem być wtedy jeszcze ostrzejszy i zapytać go "Kim ty w ogóle jesteś?". Bo to, że ktoś prowadzi talk-show i od piętnastu lat jest coraz gorszy w tym, co robi, to jeszcze nic nie znaczy. W rezultacie wyszła z tego niezbyt mądra szarpanina uliczna.

Niespodziewanie stałeś się też osobistością w pewien sposób polityczną. Wystąpiłeś na Kolorowej Niepodległej, a do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o znieważeniu godła w piosence, którą napisałeś już ładnych parę lat temu.

Akurat jeśli chodzi o te rzeczy, to bardziej mnie obchodzi, że tak mało jestem w stanie zrobić dla takich spraw jak prawa człowieka. Jestem właśnie w trakcie rozmów, aby na Białorusi zrobić koncert, na którym miałby zagrać m.in. Izrael – nie jest z tym łatwo, a to dzieje się też z takiego powodu, że każdy zapierdala na to, żeby przeżyć. Jak komuś o tym mówisz, to każdy reaguje „tak, super, trzeba to zrobić!”, a kończy się na tym, że trzeba to robić samemu. Polacy są społeczeństwem ludzi, które dość niechętnie poświęca swoją energię dla innych i chyba jedynemu Owsiakowi udaje się zmobilizować ludzi – może i choruje on trochę na kult cesarza, ale z pewnością robi słuszną rzecz. Generalnie jednak chodzi najczęściej o to, żeby się nażreć i poruchać. Ja staram się pomagać w sytuacjach, kiedy ta pomoc znikąd nie przychodzi – miesiąc temu grałem za darmo dla młodych narkomanów pod Warszawą, teraz razem z koleżanką z organizacji buddyjskiej chcę zorganizować występ dla dzieci z porażeniem mózgowym. Nie czuję jednak potrzeby afiszowania się z tym – jestem trochę idiotą medialnym i uważam, że mi to nawet nie przystoi.

Skoro przed chwilą spotkaliśmy kibica piłkarskiego, to i zapytam Ciebie – zapalonego widza sportów wszelakich, czy wyjdziemy z grupy na EURO?

Mamy sporą szansę, o czym mówią nawet statystyki - z żadnym z tych rywali nigdy nie przegraliśmy u siebie. Myślę, że stać nas na remis z Rosją i zwycięstwa z Grecją oraz Czechami pod warunkiem, że wszyscy będą zdrowi, a nasza obrona będzie funkcjonować jak należy. Uważam przy tym, że Smuda powinien się przeprosić z Borucem i Żewłakowem, bo to są zbyt dobrzy piłkarze, żeby z nich rezygnować. Mamy trójkę z Borussii, którą oglądam co tydzień, Obraniaka, Mierzejewskiego – jeżeli wyjdą z grupy, mogą złapać taki szwung, że dojdą do półfinału.

Kto będzie w tym sezonie mistrzem NBA?

Tam jest w tej chwili bardzo ciekawie – następuje zmiana warty. Lakersi mogą mieć ogromne kłopoty, żeby coś zdziałać, bardzo mocna jest w tej chwili Oklahoma, tak samo Chicago, Dallas to w ogóle nie wejdzie do playoffów...

... a wygra Miami.

Tak, ja jestem za Miami, bo lubię ten skład. Dostali pokory po brutalnym wpierdolu od Dallas w poprzednich finałach, będą lepiej zgrani ze sobą i w tym roku nie popełnią tamtych błędów.

Rozmawiał: Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)

Słowa kluczowe: tymon tymański wywiad polskie gówno film the transistors ranne kakao literatura thelonious monk
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • Brak tylko klęcznika [0]
    misio rysio
    2012-04-12 06:49:49
    Panie redaktorze ! Tymon jest rzecz jasna cool i takie jest też przesłanie wywiadu. Ale dlaczego nie zapytał Pan o inne sprawy ,nieco wykraczające poza tematykę osobistą - np.co Tymon robił w dniu 11 listopada ubiegłego roku ? Pozdrawiam
Zobacz także
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD]
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD, WIDEO]

Artystka opowiedziała nam o powstaniu płyty "TAM" oraz inspiracjach dnia codziennego.

Polecamy
Krzysztof Skiba
Krzysztof Skiba - Czas robali [WYWIAD]

O najnowszej książce, 30-leciu działalności zespołu Big Cyc i kilku innych kwestiach rozmawiamy z Krzysztofem Skibą.

Włodzimierz Nahorny
Włodzimierz Nahorny: Jazz sam mnie wybrał [Wywiad]

Przeczytajcie rozmowę z kompozytorem i mulitiinstrumentalistą!

Polecamy
Zobacz również
Ostatnio dodane
Popularne
U2 w Polsce!
U2 w Polsce!

W 2009 roku rusza trasa koncertowa promująca najnowszy album grupy. Chorzów znalazł się na liście dziesięciu europejskich miast, w których zespół na żywo zaprezentuje nowe utwory.

Peja "Na serio"
Peja "Na serio"

Peja ujawnił szczegóły swojego najnowszego albumu, który ukaże się w sklepach 17 września. Na albumie "Na serio" znajdzie się 19 utworów.

Hity na Czasie 2008
Hity na Czasie 2008

Na sklepowe półki trafiła składanka "Hity na Czasie 2008" czyli zapowiedź tego co czeka na fanów eskowych hitów w ramach letniej trasy!