Niezastąpione ikony popkultury?
2006-04-04 00:00:00
Byli utalentowani, popularni, młodzi. Swoją charyzmą, niebanalnym stylem bycia oraz intrygującymi piosenkami, które na ustach miało cało „Pokolenie X”, rzucili świat na kolana. A on stał przed nimi otworem, oferując wszelkie możliwe dobrodziejstwa, jak i cudowne-śmiertelne pokusy... Na początku lat 90. z dnia na dzień runęły wszystkie mity związane z glam rockiem lat 70. oraz muzyką lat 80. ostro zakrapianą nowinkami elektronicznymi. Na scenę wkroczył nowy nurt, pełen mocnego, innowacyjnego brzmienia, bazującego na takich gatunkach, jak heavy metal, punk rock oraz rock alternatywny. Choć jego twórcy manifestowali swój sprzeciw wobec komercji i całej otoczki towarzyszącej znanym zespołom, gatunek ten w mgnieniu oka stał się dominującym w latach 1991-1994, pozostając jedną z najważniejszych odmian rocka do dziś. Grunge – ów nowatorski styl, którego historia zaczyna się Seattle – wydał na świat wiele wspaniałych grup. To właśnie w „Szmaragdowym Mieście” powstały takie formacje, jak Mother Love Bone, Pearl Jam, Soundgarden, Mad Season oraz Nirvana i Alice In Chains. Ich liderzy byli ludźmi wyjątkowymi – wielkimi autorytetami swojego pokolenia. Dwóch z nich nie potrafiło jednak udźwignąć ciężaru sławy. Problemy w życiu osobistym oraz nachalność mediów przyczyniły się do ich samodestrukcji. „Jak Hamlet, muszę wybierać pomiędzy życiem a śmiercią” – powiedział dwanaście lat temu Kurt Cobain, frontman Nirvany. 5 kwietnia 1994 wybrał śmierć. Legenda Kurta Cobaina trwa nieprzerwanie od ponad 15 lat, a jego wkład w tworzenie muzyki rozrywkowej jest nieoceniony. Bez niego i Nirvany nie byłoby większości współczesnych grup rockowych. Bez niego młodzież lat 90. byłaby pozbawiona swego, zahaczonego gdzieś pomiędzy rebelią a apatią, żywiołowego hymnu – „Smells Like Teen Spirit”. Bez niego w końcu grunge nie byłby tak wyrazisty. Cobain był autorem tekstów, wokalistą oraz gitarzystą, który odniósł międzynarodowy sukces. Zakładając pod koniec lat 80. własny zespół, spełnił tym samym swe wielkie marzenia. Przez kilka pierwszych lat skład Nirvany był niestały, a grupa miała problemy ze zgraniem się. Wszystko zmieniło się, kiedy w szeregi zespołu wkroczył perkusista – Dave Grohl. Razem z nim Cobain i Novoselic (basista) nagrali w 1991 roku multiplatynowy album „Nevermind”. Niedługo potem Nirvana zyskała status gwiazdy, a konta muzyków wzbogaciły się o kilka dodatkowych zer. Sława była przytłaczająca. Kurt niechętnie patrzył na metki, które przyszywali mu dziennikarze (np. „rzecznik >>Pokolenia X<<”), nie mógł się przyzwyczaić do myśli, że teraz jest „ważną osobą publiczną”. Mimo nieustannego naruszania prywatności przez media, Cobain postanowił ułożyć sobie życie prywatne. W 1992 roku poślubił Courtney Love i został ojcem malutkiej Frances Bean. Okres ten wypełniony był też ciężką pracą – Nirvana grała setki koncertów, często pojawiała się w telewizji oraz na planach zdjęciowych, a sam Kurt pomagał Courtney i jej zespołowi – Hole. |
Niestety, taki tryb życia odcisnął swe piętno na muzyku. Już pod koniec lat 90. Cobain zaczął eksperymentować z narkotykami, od których bardzo szybko się uzależnił. W lipcu 1993 po raz pierwszy przedawkował heroinę, jednak dzięki niezwłocznej „akcji ratunkowej” Courtney Love (wstrzyknęła Kurtowi nielegalnie nabyty Narcan – narkotyk, który zapobiega efektom przedawkowania morfiny i heroiny), odzyskał przytomność. Podobny wypadek miał miejsce niecały miesiąc przed jego śmiercią – szampanem popił Rohypol – środek uspokajający, przeciwdziałający lękom, o właściwościach odprężających mięśnie. Tym razem Cobain trafił na kilka dni do szpitala. Aby zdementować plotki o rzekomej próbie samobójczej, za namową przyjaciół, udał się pod koniec marca 1994 roku na detoks do kliniki w Los Angeles, jednak niebawem z niej uciekł. Osiem dni później – 8 kwietnia 1994 – w pustym pokoju nad garażem domu nad Jeziorem Washington znaleziono go martwego (oficjalną datę zgonu przyjęto na 5 kwietnia). W oficjalnym raporcie znalazła się informacja o samobójstwie („rana głowy, którą denat zadał sobie śrutówką”), aczkolwiek przyczyny śmierci Kurta Cobaina nie do końca są jasne. Departament Policji w Seattle nie ma wystarczającej ilości dowodów, a odpowiedzi na wiele pytań wciąż brak. Pewne osoby - wśród nich badacze muzyki, dziennikarze, detektywi, a nawet przyjaciele samego muzyka – uważają, że Kurt został zabity, lub nawet zamordowany. Tego samego dnia osiem lat później fani Alice In Chains pożegnali Staleya. Layne, podobnie jak Kurt (i Eddie Vedder z Pearl Jam), należał do czołowych reprezentantów nurtu grunge i z pewnością – najciekawszych. Charakterystyczny sposób śpiewania, ciekawa barwa oraz sceniczna charyzma wyróżniały go z tłumów. Przygoda Layne’a z Alice In Chains sięga roku 1987. Jerry Cantrell postanowił wówczas założyć czteroosobowy zespół ze Staleyem na wokalu. Nowopowstała formacja zaczęła powoli zdobywać uznanie klubowiczów z Seattle, by u progu nowej dekady podbić serca milionów słuchaczy. Nie było żadnych wątpliwości – Alicja musiała odnieść sukces. Zaangażowanie i ogromny wkład pracy wokalisty i gitarzysty przyniosły oczekiwane efekty – grupa Cantrella otwierała koncerty takich gwiazd, jak Van Halen i Iggy Pop, płyty sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, a widzowie stacji muzycznych mogli nacieszyć oko, często emitowanymi, teledyskami Alice In Chains. Wszystko szło jak z płatka... do czasu. Layne, który w bardzo młodym wieku uzależnił się od heroiny, nie potrafił poradzić sobie z nałogiem. W 1996 sytuacja ta pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy z powodu zatrucia bakteriologicznego narkotykami, zmarła jego dziewczyna. Muzyk bardzo przeżył jej śmierć, odgradzając się od ludzi niewidzialnym murem. Nad zespołem zbierały się ciemne chmury... Tego samego roku Alice In Chains wystąpiła na koncercie MTV Unplugged. Wychudzony, słaby i zmęczony, Staley sprawiał wrażenie nieobecnego. Miał też problemy ze śpiewem. Nadużywanie narkotyków było widoczne gołym okiem, a kiepska dyspozycja lidera nie pozwalała grupie na trasy koncertowe. Ostatni występ oryginalnego składu Alicji odbył się 3 lipca 1996 w Kansas City, Missouri. Layne powrócił do studia w 1999, by nagrać z kolegami dwa nowe utwory na muzyczny box – „Music Bank”, jednak o nowej płycie nie było mowy. Niemoc i pogłębiająca się depresja, doprowadziły go wkrótce do całkowitej alienacji. 20 kwietnia 2002 roku w mieszkaniu Staleya w Seattle znaleziono jego ciało (tak samo, jak w przypadku Cobaina, oficjalną datę zgonu ustalono na 5 kwietnia). Przyczyną zgonu było przedawkowanie heroiny i kokainy. Muzyk miał 34 lata. Jedni muszą odejść z tego świata, by inni się na nim pojawili. Nie ma osób niezastąpionych... Tylko czy Kurta Cobaina i Layne’a Staleya można zastąpić?
|