"Nie chodzi nam o zaistnienie" - wywiad z Masalą
2009-03-31 08:53:49Masala to zespół, który robi swoje. Występują po to, by czerpać radość z granej przez siebie muzyki i nie biorą pod uwagi grania pod publiczkę i zaistnienia za wszelką cenę. O swoim podejściu do muzyki, historii zespołu oraz koncertowych zachowaniach członkowie Masali rozmawiają z Anną Kensoń.
AK: Powstaliście w 2002 r., powiedzcie coś więcej dlaczego zaczęliście się zajmować muzyką? Jak to wyszło, że stworzyliście Masalę – Masalę koncertową i Masalę Soundsystem – bo to dwie różne formacje?
Praczas: 2002 r. to faktycznie początek Masali, ale tej soundsystemowej. Właściwie nie było jakiegoś głównego zamysłu, dlaczego zespół powstał i dlaczego zaczęliśmy to robić. Pretekstem była premiera książki Maxa Cegielskiego pod tym tytułem 'Masala'. Wtedy to kilku przyjaciół zebrało się, żeby pograć z płyt muzykę w 'Masalowym' stylu podczas imprezy promującej tę książkę i nie było głębszej idei, że będziemy to kontynuować. Od tego wszystko się zaczęło. Pierwsza impreza w 2002 r. w warszawskim klubie Punkt to niespodziewany sukces i zachęty od obecnych na niej ludzi, że takiej muzyki nie ma w Polsce i żeby to grać. W związku z tym od 2003 r. zaczęliśmy robić to regularnie. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że właściwie mamy w kraju też zdolnych producentów i muzyków, więc może warto spróbować zacząć robić to po swojemu, dodając nasz wspaniały słowiański sznyt. I tak powstał zespół Masala. Jednocześnie Masala dalej działała również jako soundsystem.
AK: Ok, teraz rzucam hasło: Indie. I o co chodzi?
Duże Pe: Jeżeli idzie o mnie to chodzi o to, że ja na przykład w nich nie byłem (śmiech) Jeżeli idzie o Indie i Masalę to nazwa - jak już mówił Praczas - wzięła się od Maxa Cegielskiego, który pod wpływem podróży do Indii napisał książkę 'Masala'. Jeśli chodzi o instrumentalną warstwę naszych działań to jasne, są tam orientalne wpływy. Jednak nie tylko hinduskie - szczerze mówiąc z polskiej perspektywy tym orientem jest i bułgarski brass band, i stepowe śpiewy z dalekiego wschodu, i perkusyjne instrumenty z bliskiego wschodu, także ciężko ograniczać to tylko do Indii. Indie faktycznie były początkiem, ale później zakres inspiracji i zainteresowań błyskawicznie rozszerzył się na kultury całego świata ze wskazaniem na wschód i południe.
AK: Graliście na Woodstocku, graliście na Openerze dwa razy. Jak to jest grać przed tak liczną publicznością i jak to robicie, że publiczność Was uwielbia?
Duże Pe: Ale słodzisz... (śmiech) Jak to robimy? Po prostu robimy swoje! Robimy taką muzykę, żeby się nie czerwienić na myśl o tym, że się ją gra, tylko żeby być zadowolonym, że coś takiego się robi. To jest chyba najprostsza metoda i polecam to wszystkim działającym muzycznie. A jeżeli chodzi o wielką publikę - ciężko powiedzieć, że ta Woodstockowa nie zrobiła wrażenia, że człowiek nie czuł się przytłoczony. Ale z drugiej strony czy grasz dla 50 osób w klubie, czy grasz dla kilkudziesięciu tysięcy na Woodstocku to grasz tak samo – najlepiej jak się da w danych okolicznościach przyrody (śmiech)
AK: Czy czujecie się zespołem undergroundowym?
Masala: A co to znaczy underground? Żaden z nas nie mieszka w piwnicy (śmiech)
AK: Tutaj bardziej chodzi o wejście w komercję. Chodzi o to, że nie gracie muzyki pod publiczność, żeby się sprzedawała, tylko gracie dla siebie. Czerpiecie z tego radość, i nie chcecie się zmieniać, jeśli pokażą Wam jakieś statystyki, że jak zagracie inaczej, to więcej zarobicie.
Duże Pe: Sami sobie te statystyki robimy (śmiech) Nie, nie czujemy się zespołem overgroundowym ani undergroundowym. Robimy swoje, powstaje z tego taka, a nie inna muzyka i teraz pytanie: czy jeżeli następną płytę, którą zrobimy tak samo jak poprzednią (czyli sami sobie i w taki sposób jak my chcemy) kupiłoby przykładowo 300 tysięcy osób to nagle z zespołu undergroundowego stalibyśmy się zespołem mainstreamowym tylko dlatego, że robiąc to samo nagle sprzedaliśmy ileś tam egzemplarzy więcej? Nie sądzę - jeśli chodzi o stan faktyczny. Ale na pewno by tak było jeśli chodzi o opinię ludzi. Byłoby zaraz głośno, że Masala się sprzedała i tak dalej. Jak widać takie kategoryzowanie jest bez sensu.
Danielsen: No ale są pewne zasady, wedle których pewnych imprez nie gramy, nie?
Duże Pe: Nie no wiadomo, ale to jest zasada ludzkiej przyzwoitości i obciachu.
Danielsen: Nie jesteśmy w stanie grać inaczej niż gramy. Mainstream to jest pojęcie względne, ja na przykład od urodzenia słucham muzyki, która nigdy nie była popowa, która nie była głównym nurtem i na tym się wychowałem, więc nie potrafiłbym zagrać popu, nawet jakby mnie prosili. Podejrzewam, że wszyscy mamy tak samo i tak naprawdę nie celujemy w żaden target, nawet nie umiemy określić, jaki to jest gatunek muzyki. Tak wyszło. To jest Masala i nie ma tutaj żadnego zamierzenia świadomego, to jest raczej jedna wielka improwizacja. Tak to widzę.
AK: Co byście poradzili młodym zespołom, które chcą zaistnieć na scenie?
Duże Pe: Jeśli ktoś chce zaistnieć na scenie, to powinien grać dla Coca Coli, McDonalda, PSLu i wszystkich, którzy chcą, żeby grał i jeszcze mu za to płacą. Zdziwieni? Ale tak jest! Tyle, że podstawowe pytanie brzmi: czy chodzi o to, żeby zaistnieć na scenie, czy żeby robić fajną muzykę? I każdy powinien sobie sam na nie odpowiedzieć. My staramy się robić fajną muzykę, a jeśli przy okazji uda się zaistnieć - spoko. Ale zaistnienie jako takie nie jest naszym celem. I to chyba zdrowe podejście...
AK: A nie sądzicie, że to jest tak, że jeżeli ktoś robi to co kocha i to jest dobra muzyka, to nie musi wcale grać dla McDonalda i PSLu, a i tak zaistnieje?
Duże Pe: Sądzę, że w bajkach Walta Disneya tak, natomiast w życiu, to czy robisz super muzykę, jakiej nie robi nikt inny, czy robisz zupełny chłam niekoniecznie musi być wykładnią odniesienia sukcesu. Talent i to jak w wymiarze artystycznym prezentuje się to, co grasz to jest jedna czwarta sukcesu, albo i mniej. Dużo ważniejsze jest to, czy nastąpi zbieg miejsca i czasu, czy komuś będzie zależało żeby to poszło w media, itd., można by długo wymieniać…
AK: Wracając do Waszej muzyki… Często na scenie improwizujecie, głównie mam na myśli teksty… Tego się można nauczyć? Czy to wrodzona umiejętność?
Duże Pe: No tak, jeżeli chodzi o teksty to dzięki mnie faktycznie bywa że coś robi 'pstryk' i zaczynamy 'płynąć'. Jak to możliwe? Sądzę, że to kwestia talentu, ćwiczeń i sprzyjającej atmosfery.
Bart: Absolutnie to jest kwestia talentu - to raz, bo trzeba mieć do tego dryg, a dwa - praktyka. Przecież trenujesz to non stop nie tylko z nami. To jest umiejętność, której można się nauczyć, ale praca jednak jest niezbędna do tego, to nie tylko takie pogaduszki do rymu.
Duże Pe: Chodzi o to, że aparat gębowy i umiejętność posługiwania się słowem to taki instrument jak każdy inny. Nikomu nie przyjdzie ot tak umiejętność gry na skrzypcach czy na czymkolwiek. Tak samo jest jak chce się działać głosem - trzeba mieć ten dar, ale i dużo ćwiczyć.
Danielsen: Ja trochę posłodzę Pe… kiedy pierwszy raz Pe przyszedł na koncert Masali, to ja w ogóle nie wiedziałem, kto to jest i pomyślałem "Jezusie Nazarejski, tylko nie HipHop!" A nagle Pe zaczął rymować, improwizować, okazało się, że robi to samo, co my na instrumentach, tylko swoim instrumentem, robi to zaje…ście, w swojej dziedzinie i zażarło! Tak samo jest z innymi, każdy robi coś fajnego w swojej dziedzinie, czego reszta tych czterech osób nie potrafi, robi to fajnie z jakimś super wyczuciem i dlatego to wszystko żre!
Duże Pe: Grunt żeby żarło! (śmiech) Jaka Masala jest każdy widzi, a jak nie - niech posłucha, to usłyszy!