Brutal Assault 2019 - relacja i zdjęcia z festiwalu
2019-08-17 09:48:49Cztery dni pełne koncertów - plus wtorkowe warm-up i sobotnie after party. Pięć scen. 130 zespołów. Dziesiątki tysięcy litrów wypitego piwa. Jedna twierdza wypełniona międzynarodowym tłumem. Zero dostępnych biletów - impreza wyprzedała się na kilka tygodni przed rozpoczęciem. Tak w największym skrócie da się streścić 24. edycję Brutal Assault - wyjątkowo popularnego wśród polskich fanów festiwalu open air. Byłoby to jednak zbyt zdawkowe podsumowanie. Bo działo się dużo i ciekawie. A to co udało się nam zobaczyć i usłyszeć - tak wiemy, że to zaledwie skromny wycinek „brutalowej” rzeczywistości - opisaliśmy w poniższej relacji z festiwalu.
Zobacz zdjęcia z festiwalu: Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4
Środa 7.08
SOILWORK
Pod głównymi scenami festiwalu - tym, którzy nie mieli okazji być w twierdzy Josefov należy się słówko wyjaśnienia: Brutal Assault to festiwal, na którym dwie jednakowej wielkości sceny ustawione są obok siebie, a koncerty odbywają się na nich naprzemiennie (przerwy między występami zredukowane są do minimum) - zameldowaliśmy się późnym popołudniem. Dokładnie wtedy, gdy na Sea Shepherd Stage zameldowali się zawodnicy z Soilwork.
Speed i spółka są w formie. Świadczy o tym nie tylko zawartość ostatniego albumu "Verkligheten" - z którego usłyszeliśmy m.in.: szybkostrzelny "Arrival", przebojowe "Full Moon Shoals" i "The Nurturing Glance" oraz zamykającego seta, średniotempowego killera z nieprzyzwoicie melodyjnym refrenem w postaci "Stålfågel" - ale też precyzja wykonania i doświadczenie, które widać, słychać i czuć. Soilwork to rutyniarze, ale zespół daleki jest od zmęczenia materiału. "Nerve", "The Ride Majestic" i tytułowy utwór ze "Stabbing The Drama" uzupełniły odegranego z werwą seta, który znakomicie wprowadził nas w festiwalowy nastrój.
JINJER
Jinjer to zespół, który szanuję za pracowitość i konsekwencję. Ukraińska formacja niezmordowanie koncertuje - często u boku większych zespołów, choć robi to też i na własny rachunek - i powoli, ale skutecznie buduje mocną markę.
To, że takie działania się opłacają, widać było na BA 2019. Pod sceną zgromadził się całkiem pokaźny tłum, a Tatiana i jej koledzy mogli naocznie przekonać się, że ciężka praca przynosi efekty. I choć łącząca w sobie elementy metalcore'a i nu metalu muzyka Jinjer - podobnie jak nieco beznamiętny śpiew Tatiany - zupełnie do mnie nie przemawiają, to muszę przyznać, że Jinjer to solidny średniak z potencjałem na awans do wyższej ligi. Nie oszukujmy się - uroda wokalistki to spory atut.
EYEHATEGOD
Zdecydowanie bardziej po drodze - a jest to droga wiodąca przez bagna Luizjany - jest mi z dokonaniami Eyehategod. I choć nie jest to ścieżka aż tak kręta, jak życiowa droga lidera zespołu - Mike Williams zdążył m.in. zaliczyć epizod z bezdomnością, pobyt w więzieniu i przeszczep wątroby - to nie jest to też trasa "jasna, długa, prosta". Muzyka EHG jest bowiem nasączona brudem i beznadzieją, a nad wszystkim unoszą się demony uzależnień. Nie są to dźwięki podnoszące na duchu.
I choć na pozór do piwkometalowego, festiwalowego luzu mają się nijak, to namiot, który stanowi trzecią pod względem wielkości scenę BA wypełnił się szczelnie. Zapach słodkiego dymu unosił się w powietrzu, a Eyehategod przez blisko godzinę serwowali ociężałe, post-sabbathowskie riffy okraszone sprzężeniami i desperackim wrzaskiem.
THERION
- Gdy nagraliśmy tę płytę, byłem pewien, że wszyscy ją znienawidzą i będzie to koniec zespołu - tak przed wieńczącym seta Therion "Grand Finale" wspominał czasy premiery "Theli" Christofer Johnsson. Oczywiście mylił się. A to jak bardzo się mylił, obrazowało m.in. przyjęcie koncertu Therion na Brutal Assault. Zespół wykonał w całości materiał ze swojego piątego albumu - za sprawą, którego Therion obrał kurs na metalową symfonikę - i ktokolwiek wpadł na ten pomysł, miał nosa. Począwszy od "To Mega Therion" przez "In The Desert Of Set" i "Nightside of Eden", aż po epicki "The Siren Of The Woods" lider zespołu (koncert rozpoczął w cylindrze i fraku) i tercet wokalny - tworzyli go: dwie hiszpańskie wokalistki oraz Thomas Vikström w koszulce "Theli" i czapce a'la Rob Halford - mogli cieszyć się entuzjazmem publiki napędzanej gothicmetaloym sentymentem. I choć kiczowaty image muzyków może razić, to sznyt a'la weterani Castle Party spotykają bywalców klubu Pod Błękitną Ostrygą, pasuje do tego heavymetalowo-quasioperowego teatrzyku.
PARKWAY DRIVE
Australijska gwiazda sceny metalcore zaprezentowała prawdopodobnie najbardziej spektakularne show tegorocznej (choć być może nie tylko) edycji festiwalu. Jak na warunki BA mieliśmy do czynienia z wydarzeniem spektakularnym. Począwszy od starannie wyreżyserowanego wejścia na scenę – zespół przebijał się przez festiwalowy tłum w asyście ochrony z pochodniami, przez obecność żeńskiego kwartetu smyczkowego, który znalazł się na scenie na specjalnych platformach w "Writings On The Wall" i "Shadow Boxing", a na wyjątkowo efektownej pirotechnice skończywszy.
Wszystkie elementy - scenografia, oświetlenie, ruch sceniczny – ten ostatni oczywiście z wyłączeniem kontuzjowanego basisty, który przed trzecim utworem wjechał na scenę na wózku inwalidzkim - były starannie przemyślane i dobrane tak, by dramaturgia występu trzymała publiczność w napięciu i budziła ciekawość tego, co może wydarzyć się za chwilę. Przebojowe i melodyjne refreny "Prey" i "Vice Grip", rytmiczna chwytliwość "Bottom Feeder", gniotące breakdowny "Crushed", mroczna atmosfera "Wishing Wells" i chóralny śpiew publiczności w "Wild Eyes" - to wszystko złożyło się na set, który potwierdził, że nieprzypadkowo Parkway Drive coraz częściej występują jako headliner dużych imprez open air.
Czwartek 8.08
SACRED REICH
Od poprzedniego koncertu Sacred Reich
na Brutal Assault upłynęło trochę wody w Łabie, która przepływa tuż obok
Josefova. Sporo się też zmieniło. I nie chodzi tylko o pogodę - co zauważył
nawet Phil Rind, komplementując sierpniową aurę AD 2019 i wspominając burzliwe
okoliczności poprzedniego gigu na BA - ale przede wszystkim o to co wydarzyło
się w obozie amerykańskich thrashersów.
Po pierwsze - roszady w składzie. Za perkusją zameldował się stary-nowy bębniarz, Dave McClain (który odszedł z Machine Head). Z kolei Jasona Raineya w roli wiosłowego zastąpił 22-letni Joey Radziwill, długowłosy chłopak o aparycji cherubinka.
Po drugie - zespół przygotował pierwszy od 23 lat studyjny album "The Awakening", a w tegorocznej setliście znalazły się trzy przedpremierowe utwory. Tytułowy, "Divide & Conquer" i poprzedzony płomienną przemową Rinda - "bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć" - "Manifest Reality". Piszę tę słowa na kilkanaście dni przed premierą albumu i muszę przyznać, że te zajawki zaostrzyły mój apetyt. Premierowe kompozycje można śmiało podsumować stwierdzeniem "stary, dobry Sacred Reich". A gdy o takim mowa, to oczywistym jest, że takie strzały, jak: "Death Squad", „Who's To Blame”, "Love... Hate", "The American Way", "Independent" i wieńczący dzieło "Surf Nicaragua" to koncertowe pewniaki, które i tym razem rozkręciły solidny młyn pod sceną. Warto czekać na listopadowe koncerty Amerykanów w Polsce.
SODOM
Podobnie jak Sacred Reich także Sodom zameldował
się w odświeżonym składzie. Z ekipy, która ostatnio rozpalała teutoński ogień w
twierdzy Josefov ostał się jedynie Tom Angelripper. Nic więc dziwnego, że lider
Sodom uznał za stosowne przedstawić publiczności nowych kolegów. A są to
wyjadacze, którzy z niejednego pieca riffy krzesali i niejeden naciąg
skatowali. Jednym z dwóch gitarzystów aktualnego line-upu jest bowiem znany
m.in. z Kreator - Frank "Blackfire" Gosdzik, a rytm thrashowych
klasyków napędza rozpoznawalny m.in. za sprawą gry w Desaster i Asphyx - Stefan
"Husky" Hüskens.
Setlista koncertu Sodom prawie zawsze pozostawi niedosyt - mnie brakowało choćby "Remember The Fallen" - a to za sprawą wyjątkowo bogatego dorobku zespołu. Sam Angelripper narzekał, że kiedyś to były czasy i na festiwalu można było grać tyle, ile się chciało, choćby i dwie godziny, a dziś nie ma już czasów i trzeba trzymać się sztywnej, godzinowej rozpiski. Ale i tak Niemcom udało się upakować w setliście takie strzały, jak "The Crippler", "The Saw Is The Law", "Outbreak of Evil", "Blaspehemer", "Agent Orange" i "Bombenhagel". Trudno było być więc nieusatysfakcjonowanym. Podobnie jak trudno było nie zauważyć, że Sodom jako kwartet brzmi pełniej i konkretniej niż wtedy, gdy zespół koncertował w trzyosobowym składzie.
SICK OF IT ALL
Nowojorską scenę HC reprezentowali na tegorocznej edycji festiwalu
m.in. załoganci z Sick Of It All. Bracia Koller - Pete tradycyjnie serwował
firmowe wyskoki, a Lou przebiegi po scenie - wiedzą, jak poderwać publikę do
zabawy, a ta zwykle nie stawia oporu. Nie inaczej było i tym razem. Miks
klasyków i nowości - w trackliście znalazł się zarówno najstarszy utwór
skomponowany przez muzyków SOIA "Injustice System", jak i świeżo
promowany numer z najnowszego krążka "Wake The Sleeping Dragon!",
czyli "Self-Important Shithead" – to sprawdzony sposób na dobrą
zabawę. Gdy dodamy do tego "Uprising Nation", "Take The Night
Off" i "Scratch The Surface" otrzymamy zestaw, który musiał
usatysfakcjonować zwolenników klasycznego HC.
TESTAMENT
Testament powoli przymierza się do
premiery nowego albumu - nagrania ścieżek są już zakończone - ale póki co
weterani thrashowej sceny wciąż objeżdżają Europę z setlistą bliźniaczo podobną
do tej zaprezentowanej chociażby na trasie z Annihilator i Death Angel, która
jesienią 2018 r. dotarła też do Polski. Głód nowości pozostał więc
niezaspokojony, ale nie da się tego powiedzieć o głodzie jakości.
Znakomici instrumentaliści - nazwiska takie, jak: Hoglan, DiGiorgio i Skolnick
mówią same ze siebie, ukryty nieco w cieniu maestro - Eric Petersson to w końcu
kompozytor lwiej części muzyki i jeden z najlepszych wokalistów na scenie
thrashmetalowej - zapamiętale miotający kostkami Chuck Billy - to line-up, który
nie ma słabych punktów.
Zaczęło się od utworów z wciąż ostatniego krążka "The Brotherhood Of The
Snake" (tytułowego i "The Pale King"). Po chwili przyszedł czas
na wizytę w latach 90. - z "The Gathering" usłyszeliśmy: "D.N.R
(Do Not Resuscitate)", "Eyes Of Wrath" i "Legions Of The
Dead" - a ten etap setlisty uzupełnił tytułowy numer z "Low".
Ostatecznie wylądowaliśmy w złotych latach 80. i delektowaliśmy się takimi
klasykami, jak: "Into The Pit", "The Preacher", "The
New Order", "Over The Wall" i "Disciples Of The
Watch".
Zwieńczeniem 13-utworowego seta był cios w postaci "The Formation Of Damnation". Nie było co zbierać. Zespół, któremu zdarza się zabrzmieć chaotycznie, tym razem zaskoczył prezycją i klarownością brzmienia. Testament widziałem na żywo kilkanaście razy. To był jeden z lepiej brzmiących koncertów, które miałem okazję oglądać.
ANTHRAX
O ile w przypadku Testament tliła
się iskierka nadziei na usłyszenie premierowych kompozycji, o tyle w przypadku
Anthrax takich nadziei nie miałem. Od wrocławskiego koncertu Amerykanów nie
minęły bowiem nawet dwa miesiące i ciężko było spodziewać się radykalnych
różnic (tym bardziej, że zespół praktycznie cały czas jest w trasie).
W rzeczy samej takowych nie było praktycznie wcale, poza tą oczywistą, że
festiwalowy set był krótszy od koncertu klubowego. Zespół wystartował gdy
rozbrzmiał odegrany z taśmy "The Number Of The Beast" i od razu kupił
publicznością za sprawą połączonych sił "Caught In The Mosh",
"Got The Time" i "Madhouse". Po takiej trójkowej akcji i
poprawieniu za sprawą "I Am The Law" wszystko było jasne. Anthrax
jest w gazie.
Zadedykowany herosom, którzy odeszli - m.in. Ronniemu Jamesowi Dio i Dimebagowi
Darrellowi - "In The End" rozpoczął drugą połowę seta, który
finiszował za sprawą "Antisocial" – to jeden z tych coverów, który
jest popularniejszy niż oryginalne wykonanie - i "Indians" (Belladona
tradycyjnie odprawił swój wojenny taniec w pióropuszu). Scott Ian pytał ludzi,
czy kochają thrash metal, a Ci odpowiedzieli mu zapamiętale walcząc pod sceną.
Thrashowy czwartek na Brutal Assaul został godnie uwieńczony.
Piątek 9.08
ANATHEMA
Obecność stricte rockowego składu
jakim od wielu już lat jest formacja braci Cavanagh na jakby nie patrzeć
festiwalu o metalowej proweniencji, dziwić nie może, bo korzenie Anathemy
wyrastają z doom/death metalowego boomu wczesnych lat 90. i choćby z tego
względu zespół wciąż cieszy się zainteresowaniem część metalowej publiki.
Szkoda jednak, że Anglicy (i jeden Portugalczyk) nie zdecydowali się na
specjalny set pokroju "Anathema plays: Eternity, Alternative 4 and
Judgement" (bo o "The Silent Enigma" i starszych krążkach nie
może już raczej być mowy). Być może taki wyjątkowy koncert przyciągnąłby pod
scenę większą rzeszę fanów. A tak wiele osób zapewne potraktowało obecność
Anathemy jako dobry pretekst do odsapnięcia przed występami głównych gwiazd
wieczoru.
Przyciągnąć tłumów nie mogła też oprawa koncertu, która - delikatnie rzecz ujmując - była więcej niż skromna. Jedynym wizualnym highlightem - za sceną nie było nawet banera z logo - była obecność dwóch perkusistów. Jej sens pozostaje dla mnie nieodgadniony, bo partie tandemu Douglas/Cardoso w żaden sposób nie odbiegały od tego, co znamy z płyt, na których jak wiadomo bębni tylko pierwszy z tej dwójki.
Rodzinne przedsięwzięcie, jakim od
lat jest Anathema straciło nieco familijnego charakteru po odejściu Jamiego
Cavanagha w 2018 roku, ale oczywiście uwagę fanów wciąż skupiają bracia Danny -
nieco pulchniejszy niż wcześniej - i Vincent, który dzieli się obowiązkami
wokalnymi z Lee Douglas. Niestety konferansjerka tak doświadczonych jakby nie
patrzeć muzyków pozostawiła wrażenie lekko sztywnej i nieco wymuszonej. Czyżby
aż tak bardzo nieswojo czuli się na metalowej imprezie?
W setliście nie zabrakło "Fragile Dreams", ale poza tym wyjątkiem
Anathema serwowała utwory z okresu od "Natural Disaster" do "The
Optimist". Usłyszeliśmy m.in. "Can't Let Go",
"Thin Air", "A Simple Mistake", "Closer",
"Springfield", "Distant Satellites" i na finał
"Untouchable Pt. 1".
AGNOSTIC FRONT
Podobnie jak opisywani wcześniej
zawodnicy z SOIA, także starzy wyjadacze z Agnostic Front trzymają fason w
stylu, który pozwala z dużą przyjemnością obserwować koncerty nowojorskich
weteranów. W centrum uwagi jest Stigma, który skacze po scenie z werwą godną
młodzieniaszka i stroi zabawne miny i pozy, co jakiś czas serwując też
specjalność zakładu, czyli uniesienie w górę gitary, na której widnieje ksywka
gitarzysty. Koleżka ma charyzmę i energię, którą mógłby odzielić kilku
młodszych adeptów hardcore'owej sztuki.
Publiczność zakotłowała się przy takich utworach, jak” "My Life My Way", "Police Violence", "Old New York" i "For My Family". Apogeum zabawy nastąpiło w drugiej części godzinnego seta, gdy w tłum poleciały m.in. "Crucified", chóralnie odśpiewany "Gotta Go" i wieńczący całość cover największej legendy nowojorskiej sceny, czyli ikoniczny "Blitzkrieg Bop" z reperuaru Ramones. Widziałem Agnostic Front bodajże trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch lat i muszę przyznać, że jest forma i jeżeli macie ochotę na ćwiczenia obowiązkowe ze ściany śmierci i gonitwy w circle pit, warto zapisać się na kolejny trening prowadzony przez nowojorczyków.
HEILUNG
Kompletnie inne doznania zaserwował
Heilung. Tłum, który zebrał się pod sceną oczekiwał rzeczy niezwykłych i takich
też był świadkiem. Międzynarodowa formacja serwuje muzykę, która wedle samych
członków zespołu jest "wzmocnioną historią wczesnośredniowiecznej Europy
Północnej", co w praktyce przekłada się na miksturę dźwięków o
proweniencji folkowej i rytualnej. Połączenie eterycznego wokalu Marii Franz i
gardłowego śpiewu Kaia Uwe Fausta, szamańskich inkantacji, wilczego wycia,
plemiennych partii bębnów i pierwotnej energii generowanej przy pomocy zestawu
unikalnych instrumentów miało w sobie hipnotyczną moc.
Heilung wykonali m.in.: "Alfadhirhaiti", "Krigsgaldr", "Hakkerskaldyr", "Othan" i "Hamrer Hippyer", a w szczytowych momentach na scenie znajdował się ponad tuzin wykonawców (w tym pięcioosobowa ekipa wojowników z włóczniami i tarczami). Efektowne stroje - zwierzęce skóry i poroża stanowiły ich istotny element - w połączeniu z intrygującą choreografią i przede wszystkim wyjątkową muzyką tworzyły całość, która sprawiła, że w prywatnym rankingu właśnie ten koncert umieszczam na samym szczycie zestawienia tegorocznych brutalowych występów. Magia.
EMPEROR
Gdyby nie fakt, że występ Ihsahna i
spółki był bliźniaczo podobny do tego sprzed dwóch lat, być może właśnie ten
koncert stawiałbym na równi z występem Heilung. Bo tamten koncert był dla mnie
ewidentnym highlightem edycji w 2017 r.
Ale ponowne - co z tego, że ponownie znakomite - odegranie w całości "Anthems To The Welkin At Dusk" - nie stanowiło już źródła takiej ekstazy, jak za pierwszym razem (swoją drogą szkoda, że nie wrócili dla odmiany do "In The Nightside Eclipse", czy też nie sięgnęli po "IX Equillibrium"). Uczciwość każe przyznać, że od strony wykonawczej i brzmieniowej koncert był na najwyższym poziomie, ale nawet zestaw dodatków w postaci "Towards The Pantheon", "The Majesty Of The Nightsky", "I Am The Black Wizards" i "Inno A Satana" nie spowodował, że zmianie uległaby kolejność w rankingu najlepszych koncertów, które dane było mi obejrzeć na BA w tym roku. Choć oczywiście o rozczarowaniu mowy być absolutnie nie może.
Sobota 10.08
ROTTING CHRIST
Ostatni dzień festiwalu stał pod
znakiem nieprzyjaznej, deszczowej aury, która sprawiła, że liczba koncertów,
które zdecydowałem się obejrzeć została radykalnie okrojona. Rotting Christ to
formacja, do której sentymentu nie osłabiają w moim przypadku nawet albumy,
których zawartość nie wzbudza już takich emocji jak kompozycje z klasycznych
krążków Greków.
Nie da się jedna ukryć, że kulturoznawcze zapędy Sakisa, który eksploruje w
kompozycjach RC wątki zaczerpnięte z różnych epok i różnych stron świata co
jakiś czas przynoszą ciekawe rezultaty. Setlista, na którą złożyły się m.in.
"Hallowed Be Thy Name", "Kata Ton Daimona Eaytoy",
"Dies Irae", "Elthe Kyrie' "Fire, God and Fear",
"Apage Satana" i "In Yumen-Xibalba" świadczyła o tym, że
Grecy potrafią w klimat, a wpleciony w w środku koncertu oldskulowy minizestaw
"The Forest of N'Gai", "Societas Satanas" z repertuaru Thou
Art" i "King Of A Stellar War" sprawił, że ocena występu RC
skoczyła o oczko w górę.
NAPALM DEATH
Fakt, że zespół, w którego składzie
nie ma ani jednego muzyka z oryginalnej inkarnacji wciąż tworzy rzeczy, które
nie ustępują w niczym klasycznym dokonaniom to ewenement. Napalm Death to w
najlepszym tego słowa rozumieniu instytucja na scenie grind/death i nawet
absencja Mitcha Harrisa nie zmieniła nic w temacie jakości występów scenicznych
żywej legendy z Birmingham. Barney, Shane Embury i spółka mielą swoje z werwą
godną muzykantów o dwie dekady młodszych.
Przekrojowa setlista - Anglicy pomieścili w godzinę ponad 20 kompozycji - spotkała się z żywiołowym przyjęciem. Począwszy od "Multinational Corporations" a na "Smear Campaign" skończywyszy ND nie bawili się w konwenanse. Strzały znikąd w postaci "Smash Single Digit", "Practice What You Preach", "Greed Killing", poprzedzonego antyreligijną tyradą Barneya "Suffer The Children", "Unchallenged Hate" i "Inside The Torn Apart" oraz ultraszybkie ataki "Scum", "Life?", "Deceiver" czy też eksplozje hałasu "You Suffer" i "Dead?" zbierały żniwo w postaci crowd surferów i zapamiętale walczących w młynie zawodników. Antyfaszystowski cover "Nazi Punks Fuck Off" był wisienką na torcie.
Ten koncert stanowił piękne ukoronowanie tegorocznych zmagań na BA. Teraz pozostaje już tylko odliczać do jubileuszowej 25. edycji festiwalu.
Maciej
Miskiewicz
Fot: Krzysztof Zatycki