Wywiady - Muzyka

Współczesny szaman - wywiad z Waldemarem Kastą

2013-02-21 11:58:05

Waldek Kasta to w porządku koleś. Już po pięciu minutach rozmowy gada z tobą jak z najlepszym kumplem i nie ma w nim choćby cienia zarozumiałości. A już kto jak kto, ale Wall-E ma się czym chwalić: to jeden z najbardziej szanowanych raperów, który na swoim koncie ma kilka konkretnych płyt, a za sobą armię wiernych fanów. Do tego wszystkiego prowadzi polską edycję Pimp My Ride i zapowiada walki MMA. How cool is that?

Co zatem spowodowało, że taki gość świadomie rezygnuje z blichtru polskiej sceny hip-hopowej i zapuszcza się w rejony muzyczne, które popularne były 20 lat temu? Tego dowiecie się z poniższego tekstu, w którym poruszyliśmy naprawdę sporo tematów. Jedno jest pewne: Waldemar Kasta nie musi nikomu niczego udowadniać.

dlaStudenta.pl: Rozmawiając z Tobą, nie sposób nie zacząć od radykalnej i dla wielu niespodziewanej zmiany stylistyki muzycznej. Pod wieloma utworami Synaptine czy też na rozmaitych forach internetowych porównuje się Twoje najnowsze wcielenie do twórczości założyciela House of Pain, Everlasta. On także zmienił hip-hop na zupełnie inne klimaty. Takie analogie cieszą czy są Ci raczej obojętne?

Waldemar Kasta: Kilka rzeczy nie zgadza się już na samym początku, bo ja niczego nie zmieniłem - nadal robię muzykę. Inny jest tylko jej gatunek - ale to także rzecz dla tych, którzy potrzebują włożyć muzykę do szuflady. Z Everlastem łączy mnie tylko gitara - on robi blues'a w ujęciu hiphopowym, ja natomiast nie zachowuję ani odrobiny gatunku, z którego rzekomo wyrastam. Wychodzę z założenia, że robiąc hip-hop robię hip-hop, a kiedy gram grunge, to gram grunge. Na nowy projekt stawiam bardziej niż na inne, bo jest bardziej  mój - chodzi mi tu zarówno o piosenki, teksty jak i niektóre aranże. To nadal Waldemar Kasta - dla mnie zatem nie zmieniło się nic.

Nullo z Trzeciego Wymiaru na swojej najnowszej solowej płycie też zaprezentował kilka kawałków w estetyce stricte rockowej - jak oceniasz takie nieortodoksyjne podejście do rapu? Sądzisz, że to może być nowy trend na polskiej scenie, która trochę przegapiła rapcore'owy boom?

Nie wiem, czy scena jest na to gotowa - na pewno ludzie dojrzewają do tego, żebyśmy mogli im pokazać to, co robimy. Kiedy poznałem kilkunastoletniego Nulla, to Patrycjusz grał na gitarze i nadawalby się i do punkowego składu. Zawsze grałem różne gatunki, a to że one się nie przenikały, było wyłącznie skutkiem budowania pozycji hip-hopu. Dziś ludzie kombinują w różną stronę - jedni poprzez komercjalizację muzyki, inni z kolei pokazują swoje stare wcielenia. Fakt, że artyści tacy jak Hans z 52 Dębiec, Nullo czy ja sami kierunkują swoją twórczą energię gdzie indziej niektórych trochę dziwi. Dla mnie jednak tego rodzaju fuzje są jednak czymś oczywistym - w 1993 roku wyszła bardzo dobra składanka "Judgment Night" która łączyła ze sobą rock i hip-hop w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Skoro Pearl Jam może nagrywać z Cypress Hill, to jesteśmy z Nullo w domu - nie uważam, żebyśmy robili cokolwiek kontrowersyjnego.

Ale mówiąc o takich zespołach, mimo wszystko przez cały czas poruszamy się w pewnej alternatywie. Jak zapatrujesz się na łączenie rapu z artystami uznawanymi za esencję popu w wydaniu plastikowym? Wiadomo, że pijemy tutaj głównie do wspólnego utworu Dody i Fokusa.

Albo chcesz blichtru i w pewnym momencie spijasz śmietankę, ponieważ jesteś popularnym raperem, albo idziesz w drugą stronę. Porównując się z moimi kolegami nie mogę powiedzieć, że byłem jakoś specjalnie sławny. Nawet nie zaproponowano mi udziału w "Tańcu z Gwiazdami" (śmiech). Wybrałem inną drogę i nawet nie chodziło tu o jakieś osobiste problemy - zrozumiałem, że to nie mój czas i nie mój rynek. Zacząłem się pochylać nad istotą tego, co chcę uzyskać w muzyce i okazało się, że zamiast iść do przodu wolę cofnąć się do lat dziewięćdziesiątych. Wróciłem do postpunkowego seattle'owskiego sznytu, w którym nie dbano o to, czy to się komuś podoba, czy nie. Podstawowa różnica polega na tym, że kiedyś wygłaszałem opinie, dziś gram emocjami. To zupełnie inny rodzaj kunsztu.

Czyli w Synaptine po prostu wracasz do swoich korzeni?

Ludzie, którzy znają mnie dłużej wiedzą, że to bardziej powrót niż coś całkowicie nowego. Niektórzy mogą powiedzieć, że zwariowałem na dwadzieścia lat, kiedy to skakałem po scenie w kolorowych kurteczkach i dopiero teraz wracam do czasów, kiedy zarabiałem grając na ulicy do czapki. Jeszcze inni ludzie natomiast podchodzą do grania emocjonalnie i uważają, że ich zdradziłem albo myślą, że jako odbiorcy nie są już dla mnie ważni. Muzyka jest albo robiona z jakimś zamiarem, albo jest rodzajem modlitwy, mantry, którą tworzysz w trakcie jej robienia. Muzyka, którą w danym momencie robię wyraża mnie, a ja nie kalkuluję i nie myślę o tym, co będzie potem.

Na ile przy promocji nowej kapeli chcesz wykorzystać dotychczas wyrobioną markę?

Nie da się jej nie wykorzystać. To na zawsze będzie już zespół Waldemara Kasty, co mnie denerwuje i martwi. Żeby było jasne - nigdy nie będzie żadnych przesłanek żeby sądzić, że mój zespół ma szansę zaistnieć bez tego brzemienia. Jeżeli da się to przekuć na marketing - zrobię to i nie wstydzę się do tego przyznać już dzisiaj.  Ale jeżeli nie będę musiał, to w żaden sposób nie zamierzam promować niczego, co robię w muzyce jako dorosły człowiek. Jestem na wyższym stopniu świadomości i rozumiem, że muzyka powstaje po to, żeby po prostu powstawać. Teraz robię muzykę symptomatyczną - dzisiaj powstaje, teraz jest na nią realizowany pomysł, a już jutro może być zapomniana.

Mówiłeś kiedyś, że nagrywając płytę "Prawda Naga" praktycznie nie słuchałeś innej muzyki. Rozumiemy, że teraz, pracując nad materiałem dla Synaptine również nie chcesz się sugerować czyimś brzmieniem i nie posiłkujesz się najbardziej klasycznymi grunge'owymi kapelami jak Nirvana czy Alice In Chains?

Jest taki etap w życiu muzyka, kiedy dochodzi się do oświecenia. Nie jest to żadne duchowe oświecenie - każdy plebejusz ma prawo dotrzeć do tej decyzji i ją zrozumieć. Kiedy robisz symptomatycznie muzykę, nie ma czegoś takiego jak brak weny - wsłuchujesz się w siebie jak w instrument. W półtora roku napisałem 26 piosenek - czyli dwa albumy nowego zespołu. Nie wiem, czy to jest dobre, ale nie mam prawa już tego zmieniać. Dokładnie o to w tym wszystkim mi chodziło. W pewnym momencie zaczynasz robić więcej muzyki niż jej słuchać - najwięcej  słuchasz swojej twórczości, ponieważ jesteś skupiony na tym, co robisz. Ten moment nadszedł dla mnie dwa lata temu, po "Prawdzie Nagiej". Zrozumiałem, że realizując jednocześnie projekt hard-core'owy o póki co nieznanej nazwie oraz grając reggae, grunge i hip-hop, większą część dnia poświęcam na robienie muzyki. Wtedy przestaje cię obchodzić, kto zadebiutował w którym miesiącu i jakie płyty zostały wydane. Mnie w ogóle to już nie obchodzi.

Stawiasz sobie w ogóle jakieś cele czy będziesz grał już wyłącznie dla siebie i żeby uwolnić swoje emocje? Nawet niekoniecznie dla innych.

Jeżeli dziś masz pomysł na piosenkę, to jest to wypadkowa wszystkiego, co sądzisz o muzyce, a napisany jutro do niej tekst będzie konsekwencją przemyśleń na temat stworzonego utworu. Efektym finalnym jest numer, który jest syntezą tego, co wiesz i tego, jakbyś chciał brzmieć w tym kawałku. Muzyka jest natomiast czymś innym - to moment grania. To jest ten rytuał, świętość. Jeżeli nazywasz swoją muzykę, momentalnie popełniasz błąd. Moi jamajscy bracia mają takie powiedzenie: "Biały człowiek ma takie problemy - zanim uderzy w dźwięk - myśli. Kiedy  ten dźwięk zaczyna wybrzmiewać - znów myśli. A po koncercie drży, martwiąc się, jak wypadł". Ja po prostu gram i się nad tym nie zastanawiam. Najchętniej wróciłbym do tam-tamów, pierwotnych sposobów komunikacji czy dźwięków, które dzięki sile wibracji potrafią wylewać wodę z wiadra. Dźwięk jest jedną z niewielu rzeczy, która nie uległa żadnej systemowej czy rządowej manipulacji, a ja jestem współczesnym szamanem.

To, co mówisz, brzmi dość mistycznie, a co powiesz, gdy skonfrontujemy Cię z zarzutami, że młodzi fani rapu, którzy stanowią przecież większość odbiorców tego gatunku, mogą najzwyczajniej w świecie nie zrozumieć szczerych opinii trzydziestokilkuletniego faceta? I to miałoby być właśnie głównym powodem Twojego wycofania się z tej sceny.

To dość filozoficzna kwestia, bo w tej chwili są ludzie dostosowujący się do warunków tworzonych przez rynek - nie neguję takiej postawy, ale są też tacy, których ta gra w ogóle nie interesuje. Ja należę do tej drugiej grupy. Uważam, że dopiero teraz mój przekaz jest wiarygodny - kiedy miałem siedemnaście lat i byłem przećpanym gówniarzem, nie miałem żadnej estymy. Granie muzyki dziś oznacza pokazywanie własnej elastyczności na potrzeby rynku, a moja twórczość jest niczym innym jak szamańskim rytuałem - nie jest odzwierciedleniem tego, co w danej chwili chce pokazać moje próżne ego, tylko szersza ode mnie wedyjska mądrość. Jestem tylko pryzmatem, który ją rozświetla. Już kiedy tworzę, dokonuję pewnego rodzaju rytuału, którego niektórzy nie potrafią dostrzec w muzyce. Tutaj powstaje pewien rozłam - są ludzie, którzy przestali być undergroundem w momencie, kiedy spopularyzowała się ich muzyka. Ale czy można powiedzieć, że zespół Walk off the Earth stał się bardzo komercyjny tylko dlatego, że w pięcioro na jednej gitarze zagrali piosenkę Gotye? W tym momencie przestali być undergroundem, ponieważ zostali upublicznieni, natomiast ich muzyka nie stała się nagle komercyjna. Ja nie jestem muzykiem, ale chciałbym za niego uchodzić. Naturalnie czuję się w towarzystwie ludzi, którzy eksperymentują z własnym ja, a nie dostosują się do potrzeb rynku.

We współczesnym świecie muzyka jest rzeczywiście tak bardzo ograniczana przez rynek i wtłaczana w ramy produktu?

Dzisiaj jesteśmy uwikłani w system i jako artyści musimy płacić dziesięcioprocentowy podatek. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Nie rejestrowałem się jako osoba prawna, urodziłem się z takimi samymi prawami jak wszyscy inni ludzie. Mam prawo odmówić występowania w tym świecie - nie potrzebuję kwitów, certyfikatów, zgód i mandatów. Nie mam ochoty wspierać tego koła zamachowego, którego nie rozumiem i nie chcę rozumieć. Skoro tworzę własne dzieło, które nie jest wytworem surowca, który przerabiam, to dlaczego mam płacić daninę za swoją wartość intelektualną? Gdybym był bardem na ulicy i ktoś nagle kazałby mi oddawać dziesięcinę, walczyłbym o swoje prawa do ostatniej kropli krwi.

Kiedyś nawijałeś z Guralem, że "Polska to rapu peryferie". Dziś ta scena jest mocniejsza czy powtórzyłbyś tamte słowa?

Jeżeli to jest mocna scena, to ja pytam - w czym? Nie widzę żadnego autorytetu, który pociągnąłby tę scenę w kierunku większej ekspansji na rynki zagraniczne. Brak też uniwersalizmu w twórczości wobec globalnego rynku.

Wielokrotnie podkreślałeś, że jesteś miłośnikiem inteligentnego hip-hopu. Jakie jest zatem według Ciebie główne kryterium inteligencji w rapie?

Żeby nie robić inteligentego rapu na siłę. Hip-hop miał być powszechnym językiem, rozumianym przez wszystkich sanskrytem. Inteligentny twórca powinien mieć prosty przekaz, żeby ze swoją sztuką móc zataczać szerokie kręgi.

Ale przecież nagrywałeś z L.U.C...

... który zdecydował, że nie będzie się kłaniał nikomu spłycając własną treść. Ma do tego prawo. Szukanie osób, które myślą podobnie jest całkiem naturalne. L.U.C nie musiał zniżać się do poziomu tych, których chciał edukować - nie miał potrzeby moralizatorstwa i jest to w tym momencie sprawa pokoleniowa. Poczucie mesjanizmu obecne w moim pokoleniu zostało popsute przez naszą własną niewiarę. To przestało mieć sens.

Przekaz w muzyce to sprawa pokoleniowa? Jesteś w stanie przychylić się do zdania, że kiedyś artystom chodziło o coś konkretnego, a dziś w dużej mierze najważniejszym czynnikiem są pieniądze?

Kiedy moje pokolenie zaczęło robić rap, nie było żadnych przesłanek, że będzie można na tym zarabiać. Moi ówcześni idole nie jeździli sześćsetkami obładowanymi bling-bling gadżetami. Dla mnie w rapie ważna była ucieczka z getta, a nie to, co raperzy robili z zarobionym hajsem. Ten blichtr był zaczynem dla kolejnych pokoleń raperów. To nie było to, do czego dążył Afrikaa Bambataa, kiedy jednoczył freaków na Square One, gdzie głośno i bezkompromisowo wyrażali swoje zdanie.

Czujesz się jeszcze w jakikolwiek sposób częścią polskiej sceny hip-hopowej?

Zawsze prowadziłem pewien kontrapunkt wobec niej. Byłem przekonany, że nowym projektem wsadzę kij w mrowisko, ale to mnie nie powstrzymuje. Mam prawo rozwijać się we wszystkich kierunkach, w które zechcę pomknąć myślą. Ograniczenie mnie w tej kwestii przez pryzmat mojej pierwszej płyty jest czystym szaleństwem. Odpowiadając jednak na pytanie - tak, jestem częścią tej sceny i nie przestaję być raperem.

W ostatnim czasie coraz popularniejsze są beefy raperów - niektóre przechodzą do czynów jak starcie Fokusa z Paluchem, niektóre zaś ograniczają się do Facebooka jak ten pomiędzy LajkIke1 a Pezetem. Jak odnosisz się do przenoszenia rapowych sporów do sieci?

Kiedyś w ogóle nie rozumiałem instytucji dissów, które są na stałe wpisane w element mojej kultury. Nigdy specjalnie ich nie uprawiałem - hip-hop według mnie miał łączyć, a nie dzielić. Moim zadaniem nie było znienawidzenie na przykład Vienia z Molesty tylko wprost przeciwnie - chciałem, żeby ich spojrzenie na rap zaakceptowało mój punkt widzenia.

Na tym zdjęciu Peja na pewno go zaakceptował. Masz świadomość, że ta fota, kiedy wyglądasz dość przekonująco na jego tle, stała się jedną z najsłynniejszych w historii polskiego hip-hopu? Ta sprzeczka była chyba nawet główną przyczyną zainwestowania przez niego czasu w budowę muskulatury. Jak dziś patrzysz na Rycha?

To zdjęcie pokazuje, że nie żartuję. A co do Peji - jeśli chodzi o ilość złotych płyt, to szans z nim nie mają nawet Czesław Niemen czy Maryla Rodowicz. Pod względem tego kryterium to zdecydowanie najpopularniejszy wykonawca ostatniego dwudziestolecia. W wielu kwestiach byłbym w stanie poprzeć Peję, bo reprezentuje przecież rapową familę, jednak jeśli chodzi o bycie wizytówką polskiej muzyki, to mam wrażenie, że na to miano zasługuje też kilku innych artystów, których znam.

A widzisz jeszcze sens w siłowym rozwiązywaniu konfliktów?

Jestem już pokorny, ale choć nie trenuję, to wciąż wiem jak i gdzie przypierdolić (śmiech)

Co by było, gdyby jakiś raper zaproponował Ci starcie w ringu? Oczywiście pierwszą osobą z tego środowiska, która nam się kojarzy z walkami, jest Popek.

Paweł nie jest gościem, którego tak po prostu można opluć i liczyć, że nadstawi drugi policzek. Popek, chociaż Cage Rage w której występował, nie jest pierwszoligową organizacją, doskonale wie do czego służą pięści. Jego przewaga nad resztą polega na tym, że w trakcie wykonywania tych oprawczych czynności pozbawiony jest wszelkich buddyjskich refleksji - ma wystarczająco dobrą psychikę, żeby połamać swoich przeciwników i zawiązać ich na supełki. Popek nie jest osobą, którą można bezkarnie dissować i dlatego ci twardzi w języku intelektualiści nigdy nawet nie zaryzykują, żeby się z nim zmierzyć. Co do potencjalnej walki - gdyby nam zapłacili dużo pieniędzy, to mógłbym z nim powalczyć (śmiech). Nie byłoby łatwo, ale najbardziej bałbym się Kaczora, który pod tym względem dla mnie jest największym kozakiem polskiej sceny hip-hopowej. Walka z nim to praktycznie gwarancja porażki. Na drugim miejscu dla mnie jest Maja z koszalińskiego składu 4P. Zdecydowanie nie polecam starcia na pięści z tym zawodnikiem. To taka Święta Trójca rapowych wojowników.

Wolisz walki w oktagonie czy w ringu? I czy ta pierwsza opcja nie dla KSW lepszym rozwiązaniem?

Oczywiście, że byłaby. Tutaj pozostaje kwestia tradycji, z której czerpiesz. Do dzisiaj w Sengoku czy innych powstałych na bazie Pride federacjach japońskich zawodnicy spotykają się na ringu zaakceptowanym przez większość rynków i telewizji. My nie robimy eventów, w których walczący oglądają swoją krew na piętnastu zaproszonych przez nich osobach siedzących w pierwszych rzędach. To jest pewnego rodzaju biznes i nikt nigdy tego nie ukrywał. Istnieje mnóstwo czynników budujących jak i niszczących tę dyscyplinę. Nie widzę nic złego w tym, że zarabiamy dziś na marce, którą zbudowaliśmy.

Pewnie często słyszysz głosy krytyki, że KSW jest budowane bardziej na walkach gwiazd telewizji niż na starciach prawdziwych profesjonalistów.

Zupełnie się z tym nie zgadzam. Na początku też miałem co do tego pewne obawy, ale dziś z całą pewnością mogę stwierdzić, że tam nigdy nie było celebrytów. Popatrzmy chociażby na Pudziana, który swoją robotę wykonał nader dobrze. Konsekwentnie realizowany pomysł zrobienia z Mariusza flagowej postaci promocji tej dyscypliny jest benefitem dla nas wszystkich. Polskie społeczeństwo lubi taplać się w złośliwościach, które wynikają z naszej mentalności, ale ja w KSW nie widziałem nigdy nawet pół celebryty. Tak krytykowany Marcin Najman nominalnie nadal jest przecież zawodowym bokserem. Jeżeli dla kogoś Przemek Saleta jest celebrytą, polecam mu zajrzenie do archiwów. Mistrzostwa świata w kick-boxingu nie dostaje się za darmo. Nikt, kto w swoim życiu uprawiał sporty walki, nie zapomina o szacunku dla zawodników. Nie da się spreparować wyników tak, żeby Marcin Różalski został mistrzem świata tej samej federacji kickbokserskiej co Jerome Le Banner, z którym niedawno miał walczyć. Marcin to niedofinansowany zawodnik, który mieszka w Płocku i przez całe życie sam musi się promować. Le Banner, który uważany jest za legendę, w tym samym czasie zapraszany jest dziesięć razy na Grand Prix K1, nie wygrywając ani razu.

Wszystko jest kwestią promocji?

Dzięki Mariuszowi Pudzianowskiemu mamy dziś zbudowaną markę Janka Błachowicza, który pracował na nią sam, ale dzięki popularności nakręconej przez Pudziana jest teraz wielkim mistrzem wagi półciężkiej i numerem jeden w Europie. Na mocy tego, co zrobił Mariusz w Polsce powstało 90 nowych klubów MMA. Jeżeli ktoś chce nam zarzucić coś złego w tej strategii, to jest po prostu tumanem. Jeśli pięciokrotny mistrz świata strongmanów to celebryta tylko dlatego, że tańczył z gwiazdami, to ja pytam - kto może pochwalić się takimi osiągnięciami? Musimy wcielać nowych ludzi i pozwalać im uwierzyć, że ten świat to nie mit i naprawdę mogą tam się dostać. W ten sposób wysyłamy sygnał, że zapraszamy wszystkich, o których jeszcze nie wiemy. Skoro mógł wystąpić piłkarz, może kiedyś na KSW pojawi się np. Damian Janikowski? Ale czy to, do kurwy nędzy, będzie celebryta?

Najman jest chyba akurat lepszym muzykiem niż bokserem. Skończył szkołą muzyczną i zagranie poloneza Chopina z pamięci nie jest dla niego żadnym wyzwaniem.

Jest więcej takich gości - Martin Lewandowski, współwłaściciel federacji KSW, razem z bratem wystąpił na płytach Kazika Staszewskiego. Zagrał na instrumentach perkusyjnych między innymi na albumie z piosenkami Toma Waitsa. Maciej Kawulski, drugi z współwłaścicieli, jest natomiast niezłym gitarzystą, ja z kolei jestem jednak lepszym muzykiem niż bokserem.

A jak zaczęła się Twoja przyjaźń z legendą wrocławskiej koszykówki, a dziś posłem - Maciejem Zielińskim?

Kiedy Maciek pojechał na studia do Stanów, zacząłem grać w reprezentacji tej samej szkoły. On już wtedy był dobrym koszykarzem i tutaj należy szukać początków tej historii. Moja przyjaźń z Maćkiem zaczęła się jednak dużo później - nasze drogi w takim mieście jak Wrocław po prostu musiały się kiedyś skrzyżować. On słuchał mojej muzyki, ja starałem się grać w kosza, choć wtedy to Adam Wójcik był dla mnie Michaelem Jordanem wrocławskich podwórek. Kryłem też kiedyś w szkolnym meczu Dominika Tomczyka, który rzucił mi kilka trójek. Od tamtej pory go nienawidzę (śmiech).

Interesujesz się losami reaktywowanego koszykarskiego Śląska?

Kilka razy w sezonie chodzę na mecze, na próżno zresztą szukać sympatyków Śląska, którzy nie interesują się obecnymi wynikami. Ale nie jestem żadnym aktywistą. Wystąpiłem w kilku akcjach promocyjnych, a dla piłkarskiego WKS-u nagrałem utwór, lecz nie uważam tego za jakąś przesadną aktywność na rzecz klubu.

Przez kilka lat mieszkałeś w Anglii. Przychylasz się do obiegowej, niezbyt przychylnej opinii o Polakach za granicą? Nikt tam nie będzie cię tak żle traktował i tak cię nie orżnie na kasę jak rodak?

My na szczęście pojechaliśmy tam jako grupa, która już się znała. Pomagaliśmy sobie, więc byliśmy przeciwieństwem tego stereotypu. Ludzie mają to, na co zasługują - jeżeli spotykaliśmy tam buraków, dostawali od nas w zęby, jeśli zachowywali się jak ludzie - traktowaliśmy ich jak ludzi. Nie możemy też powiedzieć, żeby coś złego spotkało nas ze strony Anglików - wręcz przeciwnie. Wszystko zależy od tego, jakim jesteś człowiekiem i jaką masz karmę. Dla mnie każdy Polak był tam na wagę złota i na dzień dobry traktowałem go jak brata. Oczywiście, jeśli pokazywał różki, szybko został wywalany poza margines, co nie zmienia faktu, że na początku miał lepszy start niż ktokolwiek inny.

Twoja działalność na Wyspach była dość burzliwa i doprowadziła Cię nawet do przemawiania w tamtejszym parlamencie.

Co do mojej pracy w Anglii mogę to powiedzieć prosto - skoro rząd angielski płacił mi dobre pieniądze ze nielimitowany czas pracy, podczas którego pomagałem swoim krajanom, to czego więcej mogłem chcieć? Swoje zadanie starałem się wykonać dobrze i wierzyłem w to, co robię. W pracy ze związkami zawodowymi byliśmy skuteczni, uczyliśmy się od lepszych od siebie, którzy pokazali nam jak wywierać na innych presję. A jeśli jeszcze dostajesz za to godne wynagrodzenie - nie widzę żadnych przeciwwskazań. To takie proste.

Doświadczenie z zagranicy i wprawienie się w języku pomogło Ci przerzucić się z rapu na tworzenie lirycznych, angielskich tekstów?

Ja tego w ogóle nie rozumiem i nawet nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Pewne okoliczności w życiu determinują to, co robisz - byłem za granicą przez kilka lat, ale swój angielski nadal oceniam jako słaby. Dzisiaj nie mam już ambicji, żeby zostawać kimkolwiek w tym kraju. Nabrałem pokory i nawet nie chodzi o to, że osiągnąłem wszystko, co chciałem, tylko tak naprawdę osiągnąłem wszystko, co się dało. Rozumiejąc ten rynek, nic mnie w nim już nie podnieca.

Nie musisz już sobie niczego udowadniać?

Nie i nie muszę też udowadniać niczego ludziom z branży, którym ciężko zrozumieć, że jako raper mogę się popłakać. Jeżeli mam się dostosować do ogólnego wzoru tylko po to, żeby na nim zaistnieć, to wolę być średnio popularny w Norwegii czy Niemczech, gdzie ludzie będą szanować mnie i moją sztukę. Nie interesuje mnie, czy ktoś chodzi w swetrach, czy należy do młodzieży Taize. Jeżeli to są słuchacze, którzy są odpowiedzią na moją muzykę, przygarnę ich tak samo jak tych, którzy popierali mnie wcześniej. Polscy artyści boją się zaprezentować na europejskim rynku. A bo brzydziej wyglądamy, a bo nasze teledyski są gorsze, a bo nie ma nas kto poprowadzić. To wszystko jest, kurwa, bzdurą.

Ale nie da się ukryć, że w wielu wypadkach tak właśnie jest. I nie jest to nawet nasza opinia, ale samych wykonawców.

Gdyby to była prawda, to tacy ludzie jak Psy nie odnosiliby ogólnoświatowych sukcesów. Zanim odkrył go menadżer, odpowiedzialny też za sukces Justina Biebera, jako autor "Gangnam Style" już był popularny w Korei. Ten strzał niejako wydarzył się sam - został tylko odpowiednio okraszony. Muzycy Buena Vista Social Club przed międzynarodowym sukcesem też byli bardzo popularni na Kubie - przez czterdzieści lat byli najważniejszymi ulicznymi muzykami w swoim kraju. Dziś na YouTubie mamy demokratyzację telewizji - każdy sięga po to, na co ma ochotę. Ja ze swoją muzyką chcę dotrzeć poza granice kraju, więc muszę mówić w języku, który dotrze do większego grona odbiorców. Nie jestem w stanie konkurować nawet z trzecioligowymi amerykańskimi zespołami, ale prawda jest taka, że ludzie w Stanach szybciej wybaczą mi moje błędy stylistyczne niż Polacy. Zagranicznych odbiorców nie będzie obchodzić jak wyglądam, tylko czy moje utwory do nich trafiają.

A czego brakuje do osiągnięcia międzynarodowego sukcesu na przykład Mrozowi? Koleżka robi w tej chwili najlepszy jakościowo pop w Polsce.

Mecenasa. Gdybym miał kasę, pokierowałbym jego karierą tak, że zostałby naprawdę dużym graczem. Ale i tak jest nieźle, bo graliśmy razem na Vivie Comet, Sopot Top of the Top czy telewizyjnym Sylwestrze, czyli de facto najbardziej komercyjnych imprezach. Należy się zmieniać, by jakim jest się pozostać. Skoro ktoś mi coś daje, dlaczego mam odmawiać?

To co się stanie, kiedy ktoś wyciągnie naprawdę sporo szmalu, żeby znów zobaczyć rapującego Wall-E?

Nie jestem w stanie całkowicie odciąć się od płyt, które wcześniej zrobiłem. Jeśli ktoś zechce mi dać trzydzieści patoli za powrót Kasta Składu, to od razu łapię za telefon. Nie zamierzam być hipokrytą. Zrezygnowałem z ogromnej ilości pieniędzy, którą mi dawano, żebym odgrzewał kotlet w postaci siebie i postawiłem na coś, co nie ma żadnej pewnej przyszłości. Nie chcę, żeby ktoś z tego powodu mnie jakoś wychwalał, ale byłoby fajnie, gdyby zrozumiał rozmiar mojej decyzji. Mój zespół nie ma szansy otrzymać tyle kasy, ile mnie samemu zapłacą za pół godziny machania ręką. Ja dostanę pięć kafli, z czego pięć stów odpalę DJ-owi, który będzie usmażony jak placek z samego faktu, że ze mną zagrał. W zespole te pięć tysięcy musimy podzielić na pięciu muzyków i dźwiękowca. Posądzanie mnie o parcie na hajs w ogóle nie trzyma się kupy. Tutaj istotny jest ten czynnik ryzyka - odwrotność tego, o co się zazwyczaj posądza ludzi. Jeżeli nagle wylądujemy z kupą siana, bo Synaptine dobrze się sprzeda, to się nie obrazimy i z chęcią weźmiemy te pieniądze. Najbardziej podnieca mnie jednak przede wszystkim to, że sam nie wiem, czy coś z tego wykiełkuje.

Rozmawiali:
Michał Przechera (michal.przechera@dlastudenta.pl)
Jerzy Ślusarski (jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)

Słowa kluczowe: waldemar kasta wywiad wall-e synaptine grunge polski hip-hop rap scena mma produkcja muzyki promocja
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD]
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD, WIDEO]

Artystka opowiedziała nam o powstaniu płyty "TAM" oraz inspiracjach dnia codziennego.

Polecamy
Aga Zaryan
Aga Zaryan: Lubię, kiedy muzyka otula słuchacza [Wywiad]

Mam nadzieję, że i płyta, i zbliżające się koncerty w dzisiejszych, niełatwych, czasach dodadzą otuchy moim słuchaczom - mówi artystka.

Polecamy
Zobacz również
Ostatnio dodane