Ucieczka z krajobrazu
2008-09-02 10:14:34Od skojarzeń uciec nie można. Już od pierwszych akordów domyślać się można, czym muzycy z Dust Blow inspirowali się w swojej twórczości. Nirvana, Soundgarden, Alice In Chains – te zespoły jako pierwsze przyszły mi na myśl, gdy tylko odpaliłem płytkę. Śpiewający (świetnie zresztą) po angielsku Piotr Załęski ma głos do złudzenia przypominający wokal Cobaina.
Album otwiera dynamiczne „Runaway”. Utwór trwający zaledwie nieco ponad dwie minuty wbija w siedzenie. Proste, szybkie gitarowe riffy to właściwie domena tego krążka. Wystarczy powiedzieć, że na dwanaście utworów połowa trwa krócej niż trzy minuty. I dobrze, bo przy takim natężeniu i akordowym galopie dłuższy czas nagrania jest zbędny. Kolejne utwory upewniają mnie tylko, z jakiego typu kapelą mam do czynienia. W sumie rozładowanie tempa przychodzi dopiero przy szóstej ścieżce. Ballada „10,000 years” daje cztery minuty wytchnienia, by zaraz znowu mogły nam dokopać takie kawałki jak „Go Away” (zdecydowanie jeden z najlepszych na płycie), „Bloodhoundog” czy „Sweet Side Of Suicide”. „Escape From The Landscape” kończy się trochę niespodziewanie spokojnym „Black” z piękną partią skrzypiec Matyldy Ciołkosz, która gościnnie wzięła udział w nagraniu. Jedynie przy tej piosence chciałoby się, żeby potrwała dłużej niż dwie minuty.
Półgodzinny album Dust Blow nie wnosi nic odkrywczego na polską scenę muzyczną, jednak nie ma sensu stawiać przed Załęsem i spółką takich oczekiwań. Ich debiut przypomina nam o istnieniu mocnego gitarowego grania bez kompleksów, bez przydługich solówek czy powtarzających się w nieskończoność refrenów. Tego na „Escape From The Landscape” nie znajdziemy. I za to zespołowi należą się ukłony i oklaski, bo potrzeba nie lada odwagi, by przy obecnym ogromnym zapotrzebowaniu na bezsensowną muzyczną papkę nagrywać płyty takie jak ta. Jednak ryzyko z pewnością się opłaca i debiutancki krążek wrocławskiej kapeli to potwierdza.
Gdy w moim odtwarzaczu zamilkły już ostatnie dźwięki „Black”, sięgnąłem do swojej skromnej płytoteki i wygrzebałem zakurzone lekko „Nevermind” Nirvany i „Above” Mad Season. Dobrze jest wracać do tej muzyki.
Marek Kwaśny