Spokojnie, to tylko Maria Awaria
2008-09-25 13:27:46Maria w różnych wywiadach dla „Wysokich Obcasów” itp. mówiła, że nie do końca czuje się osobą normalną, bo „każdy artysta musi być trochę pierdolnięty”. Rzeczywiście, analizując jej postać dojdziemy do wniosku, że w dzieciństwie musiała jeść misie Haribo, najpierw odgryzając im głowy. Mieszkając w akademiku, na pewno wysłałaby misję na Marsa. Fajnie, każdy z nas lubi osoby nieobliczalne i o zakręconym stylu, jeśli coś za tym idzie (bo taka Jola Rutowicz też ma styl, ale nikt nie chce być jak ona). Peszek postanowiła zająć się muzyką i po dobrze przyjętej „Miasto manii” wydała nową płytę pełną osobistych wyznań. Jest wylewna, bo ją boli, nie. Te wyznania mają być niewiarygodnie odważne i onieśmielające podjętą tematyką krążącą stale wokół erotyki. Wielu ludzi jest skłonnych w to uwierzyć - Maria to przecież skandalistka, program Wojewódzkiego z nią specjalnie przesunęli na godzinę 23, żeby czytelnicy „Naszego Dziennika” go nie obejrzeli!
Ale tak na dobrą sprawę, czy to rzeczywiście kogoś szokuje? No jak ma szokować, skoro nie szokuje! Wbrew pozorom nie żyjemy w kraju, gdzie ludzie boją się mówić słowo „seks”. Seks. Seks! Nie wnikałbym w całą sprawę, gdyby „Maria Awaria” nie miała pretensji do bycia czymś więcej niż czystą rozrywką. Niestety, nie sposób nie odnieść wrażenia, że Marysia uważa, iż ma jakąś społeczną misję do spełnienia i musi każdemu uświadomić fakt posiadania sfery intymnej, Co więcej, trzeba o tym pisać, a nawet śpiewać! Peszek podjęła się chyba jednak zadania ponad swoje siły. Trzeba naprawdę kozackich umiejętności literackich, żeby język opisujący erotykę nie popadał w banał ani żenujący wulgaryzm. Słysząc niektóre teksty, robię minę jak Tola z Blog 27 i mówię do siebie „WTF”, „LOL” i inne skróty internetowe. Taki „arktyczny wzwód” to chyba najgorsza zbitka wyrazów, jaką słyszałem w piosence od czasów, gdy czerwonowłosy sępił miłości. O „Mietku o cudnej urody napletku” nie chce mi się nawet gadać. Bez sensu jak lokata i irytujące jak Maciej Kurzajewski. Ale to nie jest tak, że Peszek w ogóle nie umie pisać – przecież zwrotki „Kobiet Pistoletów” są prima sort. Za „kobiety pielęgnacji wciąż oddane i z samych siebie odessane” ma u mnie punkt. Paradoksalnie więc najfajniej na całej płycie wypadają częstochowskie rymy, które w takich „Muchomorach” mają niezaprzeczalnie swój dziecięcy i szczery urok. Zaprawdę więc, jeżeli ktoś uważa „Marię Awarię” za łamiącą tabu, powinien zastanowić się, jak wyglądałaby płyta nagrana przez warszawiaka z Krasina.
Interesujące jest też to, że w kontekście „Marii Awarii” mówi się wyłącznie o tekstach, natomiast konsekwentnie pomija się warstwę muzyczną. Najlepiej obrazuje ją utwór „Marznę bez ciebie”, podobno najlepszy na płycie. Jednostajność, monotonia, prognoza pogody na TVN Meteo. Ja ziewam, proszę państwa. Ta tendencja dominuje na całym krążku. Chlubne wyjątki to niepokojąco jazzujące „Kobiety Pistolety”, sympatyczne, pogodne rytmy w „Hedonii” (mój ulubiony utwór na płycie, do którego będę wracał) oraz tajemnicza jak nie przymierzając Twin Peaks wyliczanka „Ładne słowa to” i dynamiczny refren „Rosołu”. Trochę mało! Jeżeli Maria Peszek miała zamiar nazwać swój album „Mi mokro” to trochę przesadziła, bo mnie nic nie dygnęło. Ale ja się nie znam, pewnie jestem nienormalny i za krótko byłem w wojsku.
Oczywiste wydaje się również to, do kogo ma ta płyta trafić. Środowiska bohemy będą się oczywiście snobować na słuchanie „Marii Awarii”. Miłośniczki stylu życia promowanego przez „Seks w wielkim mieście” i różnego rodzaju Glamoury również będą zachwycone - płyta potwierdza powiedzenie Madonny, że to cipka rządzi światem. Tylko zbuntowana licealna młodzież będzie musiała ściszać płytę, kiedy usłyszy kroki rodziców, żeby nie wiedzieli, czego ich dzieci słuchają. Sama Maria natomiast pewnie życzyłaby sobie, żeby kobiety w Polsce używały tekstów z jej płyty w codziennych rozmowach. Ale ja do końca nie wiem, czy chcę takiego świata. Prawdziwy facet – Humphrey Bogart powiedział, że o dwóch rzeczach się nie mówi, tylko je się robi: o seksie i aktorstwie. No, to ja spadam oglądać „Figo Fago” u Majewskiego z ojcem Marysi.
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)