Kolejne trip-hopowe uderzenie?
2009-04-29 14:19:59Od momentu wydania ostatniej solowej płyty artystki („Silent Treatment”) upłynęło sporo, bo aż cztery lata. Oczywiście w tym czasie Patrycja Hilton, bo tak naprawdę nazywa się nasza bohaterka, wcale nie próżnowała – razem ze swoim mężem Stephenem działała w projekcie FlyKKiller. Ich wspólny album „Experiments In Violent Light” ukazał się w 2008 roku i został świetnie przyjęty nawet na Zachodzie. Pati dzięki zawartym na nim „ostrym jak maczeta dźwiękom” po raz kolejny udowodniła, że żadnych wyzwań się nie boi i jeszcze nieraz nas zaskoczy.
I zaskoczyła przed miesiącem. Przede wszystkim tym, że jej najmłodsze „dziecko” nie jest już tak trip-hopowe jak poprzednie wydawnictwa. Co prawda, mroku i drapieżności na całym krążku nie brakuje, ale do tego pojawiła się znacznie żywsza rytmizacja i wiele rozmaitych stylizacji. Co jednak najważniejsze, zwrot w stronę electro, czy jak twierdzą niektórzy ambitnego popu, wcale Pati nie zaszkodził. Można napisać nawet więcej – to kolejny dowód dużej odwagi, ale też symptomy mocnej pozycji na muzycznej, światowej scenie.
Tradycyjnie cały album powstał w legendarnym londyńskim Air Studios, a Polka zaprosiła do współpracy kilku znakomitych muzyków – są to m.in. Scott Kinsey, Woodrow Wilson Jackson III, Leo Abrahams oraz Stanisław Sojka. Ten ostatni gra gościnnie na fortepianie w uroczym balladowym kawałku „Coming Home”, a w takiej tonacji utrzymany jest również gitarowy „Outsider”. Na obu Patrycja potwierdza, że subtelny, chociaż niepozbawiony drapieżności śpiew nie jest jej wcale obcy.
Spośród wszystkich jedenastu utworów dla mnie najlepiej prezentuje się o dziwo „Timebomb” – przywodzący na myśl oldschoolowy, taneczny pop z ubiegłych dekad; na dodatek to niejedyne tego typu dźwięki na płycie. Mamy jeszcze dynamiczny singiel „Stories From Dogland”, a równie rytmiczny jest też „Red Hot Black” czy „Strange Friends”. Przynajmniej na wspomnienie zasługuje także wykrzyczany, agresywny i zmienny „Supernatural”. Tak naprawdę segregować i wymieniać w ten sposób zawarte na krążku kompozycje można by właściwie bez końca, ale nie ma to większego sensu, gdyż całe „Faith, Hope and Fury” jest przy tym spójne i słucha się go świetnie. Najzwyczajniej, tak jak wskazuje sam tytuł wydawnictwa, są na nim różne momenty i nastroje, a to gwarantuje brak jakiejkolwiek monotonii.
Trzeci w dorobku Pati Yang longplay to produkcja na światowym poziomie. Jako, że takich ciągle w naszym kraju nie ma zbyt wielu, to już teraz można uznać „Faith, Hope and Fury” za strzał w dziesiątkę.
(MP)