Bozia rules, „Antyszanty” na piątkę
2009-11-27 20:25:4516 listopada wydawnictwo OpenSources / Antena Krzyku zaprezentowało pierwszą solową płytę wokalisty Lao Che – Spiętego. „Antyszanty”, bo taki jest tytuł krążka, to 11 numerów w których motywem przewodnim jest żeglarskie zacięcie autora.
W błędzie jednak byłby ktoś, kto oczekiwałby standardowych szant tylko przearanżowanych przez Spiętego. Piosenki żeglarskie to tylko wyjściowa baza do dalszych poszukiwań i eksperymentów. Jak powiedział Hubert portalowi szanty24.pl - „Uważam, że nie ma dobrych szant. Śpiewa się je gdzieś tam przy butelczynie podczas żeglowania, ale nie ma dobrych wykonań”
Już 10 lat temu hip-hopową płytą „Szemrany” zespołu Koli Spięty (razem z Denatem i Dimonem z Lao Che) udowodnił że ograniczenia gatunkowe dla niego nie istnieją. Potwierdza to zresztą jego najnowszy krążek.
„Antyszanty” są w całości dziełem Spiętego. Oprócz kilku gościnnych występów (można usłyszeć między innymi głosy żony i córki Huberta) sam autor napisał, nagrał i zrealizował każdy dźwięk na płycie. I wyszło mu to nadspodziewanie dobrze.
Od pierwszego utworu - „Opuszczonych portów” (który to swoją premierę miał w czerwcu 2005 na składance Lampy i Iskry Bożej a nagrany został w domowym studiu klawiszowca Lao Che, Wieży) słychać ogromny dystans Huberta. Do siebie i do muzyki. A skoro jesteśmy już przy muzyce - „Antyszanty” to eklektyzm przez duże E. Od typowej szanty zagranej na pudle we wspomnianych „Opuszczonych portach”, przez zimny klimat Joy Division w „Ma czar karma” (początek mocno przypomina „She's lost control”, aż czeka się na bas Petera Hooka) po psychodeliczną elektronikę w „Łodzi wariatów”.
Hitem pierwszej wody jest „Bajka o śmierci”, niesamowicie wesoło brzmiący numer o śmierci z wwiercającą się w głowę niczym Tytus de Zoo w XV księdze swoich przygód partią ukulele.
Jeśli chodzi o teksty, to „Antyszanty” udowadniają że Spięty jest jednym z najsprawniejszych operatorów słowa na polskiej scenie muzycznej. Liryki bywają nieprzyzwoite, nawet jak na szantowe standardy („Nie ma to jak gorąca cipka i jeden głębszy”, „Jak chłop nie je miętki, nie gamoń, nie pizda, to na przemijanie chłop takowy gwizda” czy „Może jak masz w buzi kupę, to ją wypluj, nie przełykaj”). Przez wszystkie piosenki przewija się motyw relacji z bogiem znany z ostatniej płyty Lao Che - „Gospel” („Chwalę więc duże B., duże B. lubi mnie, więc ja lubić duże B. też nie mogę nie”). Spiętek ma swój styl pisania, rozpoznawalny od początku, teksty są niebanalne i pozbawione szablonowości, za co czapki z głów.
In plus trzeba też zapisać szatę graficzną albumu. „Antyszanty” są wydane w bardzo ładnym digipacku a książeczka (właściwie to śpiewnik) pełna jest niezwykle klimatycznych zdjęć zrobionych przez Marcina Klingera. Na jednym z nich Spięty przedstawiony jest jako ciemnoskóry bluesman – nie sposób się nie uśmiechnąć.
Fani Lao Che z pewnością będą zachwyceni „Antyszantami”. Miłośnicy piosenki żeglarskiej – mniej. Ale to nie z myślą o nich Spięty nagrał swoją pierwszą solową płytę. Która jest bardzo dobra i tylko zaostrza apetyt na nowy album Lao, którego premiera przewidziana jest na marzec 2010. Zatem – do sklepów marsz ! Tym bardziej, że 25 zł to równowartość obiadu i paczki fajek, które dla „Antyszantów” można spokojnie poświęcić.
Michał Przechera