Anthony Kiedis – nadpobudliwy seksualnie showman
2012-07-16 12:25:33Kto czeka na koncert Red Hot Chili Peppers 27 lipca w Warszawie? Ja czekam, ale… bez biletu w dłoni. Nieobecność Johna Frusciante jest druzgocąca. A ten odchodzi, wraca, odchodzi… Kto wie, może go jeszcze zobaczymy kiedyś w składzie Papryczek? Nie kwestionuję jednocześnie talentu Josha Klinghoffera, który w 2009 roku zastąpił miejsce Johna, toż to niezwykły multiinstrumentalista jest, a z zespołem grał już wcześniej, np. na trasie koncertowej w 2007 roku.
Płyty I’m with you z 2011 r. przyjemnie się słucha, jednak brakuje mi numerów, do których chętnie bym wracała. Podoba mi się, że w utworach zdecydowanym liderem jest Flea. Zawsze lubiłam RHCP, jednak długo zwlekałam z odsłuchaniem najnowszego krążka, po prostu nie miałam ochoty. A kiedy przypadkiem zobaczyłam Anthony’ego z wąsem w klipie, zupełnie mnie odrzuciło i zniechęciło do sięgnięcia po płytę. Do tego doszły jeszcze usłyszane od znajomych opinie, że to płyta z muzyką dla nastolatek. I’m with you przesłuchana, zaakceptowana, wywołała tupanie nogą i kiwanie głową, ale rewelacyjna nie jest.
Nie zniechęcam do przybycia na warszawski koncert, jednak siłą rzeczy budzą się we mnie wspomnienia z koncertu w Chorzowie w 2007 r. Chili Peppers raczej nie lubią nagrywać płyt w studiu, za to od zawsze dawali wspaniałe koncerty, które jednak z biegiem czasu stały się coraz mniej skandaliczne. Nie zobaczymy ich już na żywo odzianych jedynie w skarpety na genitaliach. Stadion Śląski w lipcu 2007 r. był zapełniony po brzegi, zespół został wspaniale przyjęty przez polską publiczność, za co Anthony odwdzięczył się fałszowaniem i brakiem kontaktu ze zgromadzonymi pod sceną. Kilka razy odezwali się tylko Flea i Chad, wokalista konsekwentnie milczał do końca koncertu. Nie fałszował cały czas, ale dla mnie, wtedy 17-letniej „fanki” (w cudzysłowie, bo nie znałam wtedy całej twórczości zespołu) pewnej, że przybyła na znakomity koncert potęgi muzycznej, było to zaskoczenie. Flea, John i Chad zagrali bardzo dobrze, natomiast Anthony pozostawił pewien niedosyt, i do tej pory nie zmieniłam o nim zdania.
Któregoś dnia sięgnęłam po autobiografię Anthony’ego (Blizna, Wydawnictwo Sonia Draga, 2005). Jakże mnie zaskoczyła ta książka! Spodziewałam się głębokiej analizy tekstów piosenek, kulisów kariery, opowieści o przyjaźni i kluczu do sukcesu. W pewnym stopniu dostałam to, czego chciałam, jednak pozycja ta w większości ocieka życiem seksualnym Kiedisa. Zapewniam, że bardzo szczegółowo opisanym, z wymienionymi bez skrupułów nazwiskami kobiet, z którymi spał. Rozumiem, że gwiazdy rocka nie mogą się opędzić od propozycji spędzenia kolejnych nocy z napalonymi fankami, ale naprawdę mało mnie interesuje, czy Anthony uprawiał seks z Azjatką na dachu, z tlenioną blondyną na schodach, czy z hotelową prostytutką. Wokalista sam przyznaje, że jest w tej kwestii nadpobudliwy, a przeżycia seksualne inspirują go do pisania piosenek. Ok, tylko zamiast poprzestać na opisaniu związków, które trwały dłużej niż tydzień, opisuje również jednonocne przygody. Chciał wylać kawę na ławę, żadnego aspektu swojego życia nie opuszczać, ujawnić całą prawdę o sobie, ale mógł to zrobić nieco subtelniej.
Niezły z niego popapraniec, ale jak tu być normalnym, kiedy dzieciństwo spędza się ćpając, pijąc, imprezując z ojcem narkomanem i w wieku 12 lat uprawiając seks z dziewczyną tatusia. Mam do niego wielki szacunek i podziw, że potrafił w końcu wyrwać się z nałogu, ale nadziwić się nie mogę, co kierowało nim, gdy zaczął rozpisywać się o kolejnych podbojach miłosnych. O tyle dobrze, że o wszystkich swoich kobietach wyraża się w superlatywach, często kończąc historię zdaniem „Niech ją Bóg błogosławi”.
W 2007 r. w Chorzowie nie usłyszeliśmy Under the bridge, jednego z utworów, który przyniósł Chili Peppersom międzynarodową sławę. Nie spodziewajcie się tego utworu w Warszawie, a jeśli już go zagrają, liczcie się z tym, że przyda się pomocny głos publiczności. Dla Anthony’ego Under the bridge to wyzwanie, czasem mu wychodzi, czasem nie.
Niektórzy mówią, że nie liczy się wokal, tylko show i całokształt. W zasadzie silny głos nie jest potrzebny, kiedy każdą piosenkę z pewnością będzie śpiewało kilkanaście tysięcy ludzi zgromadzonych na lotnisku. U Anthony’ego popisać się wokalem znaczy tyle, co dobrze zaśpiewać utwór. Na koncercie na niego się patrzy, na tego szaleńca, miotającego się po scenie niczym tornado. Jeśli chcecie go posłuchać, kupcie studyjną płytę, najlepiej Blood Sugar Sex Magik.
Udanego koncertu!
Hanna Kwaśna