Wywiady - Muzyka

Afrojax: Nie lubię wielkich słów i natchnionych głosów

2012-04-23 11:14:05

Afro Kolektyw to jeden z najlepszych polskich zespołów, a w tym roku nie wyjdzie u nas zbyt wiele tak dobrych płyt jak ich nowy album "Piosenki po polsku". Szkoda (a może na szczęście?), że wciąż mało kto o tym wie... Ale to może właśnie dlatego na ich koncertach dalej utrzymuje się specyficzny, kumaty klimat i nie ma tam przypadkowych ludzi.

Z frontmanem Afro Kolektywu, Michałem "Afrojaxem" Hoffmannem usiedliśmy sobie po występie we wrocławskim Alive. Wyszedł nam z tego dość niecodzienny wywiad, a nawet bardziej sympatyczna koleżeńska gadka - pomimo potężnego zmęczenia Afrojax stale się nakręcał mówiąc o swoich pozamuzycznych pasjach. Dowiedzcie się zatem, czego wokalista Afro nie może się doczekać na koncertach, kim byłby, gdyby mógł się przenieść z powrotem w lata 90., jakiej gry na Commodore nie był w stanie przejść i dlaczego kiedyś był Allenem Iversonem, a dziś jest Stevem Nashem!

dlaStudenta.pl: Tymon Tymański w jednym z wywiadów powiedział, że dawno zaakceptował fakt, że gra off, jeździ starym busem, pije browary i gra dla najebanych studentów. Czy w Afro Kolektywie wystąpił już podobny mechanizm?

Afrojax: Za mało zagraliśmy jeszcze koncertów w życiu, żeby wymagać czegoś więcej. Jeszcze bardzo lubimy taką formę koncertowania i nawet nie znamy innej. Nie wyjeżdżamy w trasę luksusowym busem z prysznicem, fontanną i telewizorem – jeździmy rzęchem, którego sami zwykle prowadzimy, browary i upodlenie bardzo chętnie, publiczność to nie są tłumy piszczących nastolatek gotowych na niezobowiązujący seks oralny… Może gdybyśmy grali więcej, stałoby się dla nas ciężkim obowiązkiem, z którym trzeba się godzić, ale na razie jest to jeszcze przyjemne. I mówię to po ostatnim dniu kilkunastokoncertowej trasy! Chyba mi odbiło...

Ilu w ogóle udzieliliście wywiadów, w których musieliście opowiadać o zmianie stylistyki muzycznej, która wystąpiła na płycie „Piosenki po polsku” i czy nie zrobiło się to już po prostu męczące?

Ja nie wiem, co mogę jeszcze o tym powiedzieć, żeby się nie powtarzać... Pytania „skąd ta wolta stylistyczna” i „jak ludzie przyjmują ten album” padają teraz w każdym wywiadzie. Ja bym chętniej pogadał o meczach Radwańskiej albo wynikach Grand Prix na żużlu.

Tenisem się akurat za bardzo nie interesuję, bo mnie nudzi, ale o żużlu możemy pogadać. Twoja zajawka speedwayem to konkretna zagadka do rozwikłania – jesteś z Warszawy, a tam przecież nigdy nie było drużyny na poziomie.

Jestem z Warszawy i każda rozmowa z mieszkańcem tego miasta na temat żużla jest doświadczeniem dziwnym. Kiedyś zgadaliśmy się z kolegą, że obaj interesujemy się tym, czy będzie w stolicy reaktywacja ligi – zapytałem go „Stary, ale żużel? Ty, tutaj?”, a on mi na to, że jest z Leszna. Jestem więc chyba kurde jedynym rdzennym warszawiakiem, którego obchodzi ten sport. A wzięło to się stąd, że moi dziadkowie działali w PZMocie – dziadek jeździł cross, a babcia pracowała w administracji i akcje typu Ove Fundin (pięciokrotny mistrz świata – przyp. red.) na obiedzie były nierzadkie. Mój ojciec w to wsiąkł i mnie zaraził. Jeździłem po różnych miastach na mecze – za WKM-em Warszawa pojechałem nawet do Lublina, żeby obejrzeć spektakularną wtopę ponad czterdziestoma punktami.

Na żużlu jest zawsze taki fajny folklor – np. we Wrocławiu tylko na Sparcie jest tak małomiasteczkowo i można spotkać dziadków z grzebykami w tylnej kieszeni spodni, którzy zapisują obgryzionym ołówkiem programy meczowe, a między biegami można kupić sobie kiełbachy długości końskiej pyty.

Na lidze nie byłem już dawno. Z braku czasu, bo atmosfera jest – jak słyszę – nadal niepowtarzalna. Pod koniec lat 90. pojechałem na mecz Toruń – Bydgoszcz. Usiadłem sobie w sektorze, a tu po lewej mam kibiców Apatora, a po prawej kibiców Polonii. Zero zadymy i stresu, jemy sobie wszyscy parówę, popijamy piwem i oklaskujemy wyprzedzanie po orbicie i przy kredzie. Na piłce raczej tego nie masz. Tam liczą się kolory szalika, a nie sam sport. Bo i jaki jest w mordę poziom tego akurat sportu w kraju? No i dochodzi do takich absurdów, że jeśli ktoś kibicuje na przykład Lechowi, to gdy Wisła gra w pucharach z Apoelem, on jest za Apoelem.

No właśnie, jak to jest z tą piłką w Twoim przypadku – dwa lata temu ludzie masowo sobie przesyłali wasz jajcarski hymn polskiej reprezentacji na mistrzostwa w RPA.

Oglądam raczej rozgrywki międzypaństwowe – klubowa piłka mnie średnio interesuje, bo drużyny mniej się kompletuje, a bardziej kupuje i bywa, że na przykład klub z Anglii nie wystawia w wyjściowej jedenastce żadnego Anglika. Słabe to jest. Choć i tak mocniejsze niż jaranie się polską ligą.

To akurat jest dla mnie bardziej zrozumiałe niż jaranie się Barceloną i Realem. Ludzie w życiu nie byli w Hiszpanii, a się tym podniecają.

Pewnie dlatego, że to jest zupełnie inny stopień kumacji, jeśli chodzi o grę w piłkę – tempo, dokładność podań – to jest bliżej już jakiegoś cyrku, a nie sportu – po prostu kosmos. Dla każdego, kto próbuje grać w piłkę, obejrzenie takiego meczu musi być bardzo trzeźwiące. Można poczuć mniej więcej to samo, gdy rok ćwiczy się grę na saksofonie, idzie się na Jazz Jamboree i ogląda takiego Branforda Marsalisa.

A kogo autor „Karl Malone” typuje w tym roku na mistrza NBA? Zbieram opinie innych muzyków na ten temat i np. Tomek Budzyński stawia na Chicago, a Tymon – Miami.

Miami zebrało taki dream team i jest zdecydowanym faworytem. Ale ja nigdy nie lubiłem tej drużyny.

Czy dlatego, że LeBron nie był w stanie sam zdobyć mistrzostwa i musi w tym celu połączyć się z Wade'em?

Nie, absurdalna antypatia. Chociaż muszę przyznać, że jedna rzecz mnie ujęła. Kiedy miałem okazję ich widzieć podczas weekendowych konkursów przy Meczu Gwiazd - siedzieli sobie we trzech z Chrisem Boshem i świetnie się bawili w swoim towarzystwie. To są ewidentnie kumple, trzej przyjaciele z parkietu i nawet zacząłem odczuwać w stosunku do nich jakąś sympatię. W końcu to gracze najwyższego sortu!

Ale interesujesz się teraz koszem tak samo jak jeszcze, dajmy na to, dziesięć lat temu?

Wtedy zajmowało mnie to o wiele bardziej! Śledziłem nawet europejską koszykówkę i oglądałem mecze Zeptera Śląska, bo to był pierwszy polski klub, który starał się przebić w Eurolidze. Wówczas sam też sporo grałem, a teraz? Raczej piłeczka, tenis, pływanie, a pasywnie biathlon, żużel...

Jesteś także znanym orędownikiem Commodore 64 – ten komputer służył Ci głównie jako narzędzie do tworzenia muzyki czy byłeś także zapalonym graczem?

Graczem to byłem za młodu, kiedy miałem na to czas. Jeśli chodzi o historię gier i sytuację na rynku gdzieś do połowy lat 90. to możesz na wyrywki strzelać i podejrzewam, że nie zagniesz mnie z niczego.

Ile razy przeszedłeś Giana Sisters?

Nie przeszedłem ani razu, zatykałem się w okolicach trzydziestej planszy. Ale przeszedłem za to Ghosts'n Goblins i Target: Renegade. Ale wracając do poprzedniego pytania – kiedy byłem gnojkiem i miałem Commodore, to tylko grałem, bo niczego innego nie umiałem na komputerze zrobić. Na początku zeszłej dekady pojawiły się emulatory i pomyślałem, że skoro teraz trochę zajmuję się muzyką i potrafię nawet skomponować numer, to może uda mi się coś zrobić w tej materii i na Commodore. Zacząłem dłubać i bawię się w to do dzisiaj. Wciąga. To jest kapitalna zabawa, bo cała tak zwana demoscena komputerowa rządzi się swoistymi prawami – tam nie ma czegoś takiego jak promocja. Jak jesteś kozak, to masz feedback i following, masz aplauz i nie musisz w ogóle myśleć o tym, czy ktoś to wyda i zajmie się PR-em. O stopniu uznania decyduje tylko to, jak dobrze robisz to, co robisz. I to jest cholernie odświeżające po działaniu w tzw. normalnej branży muzycznej. Poza tym odbiorcami są ludzie z całego świata – Twoja twórczość trafia do Australii, Stanów, Szwecji, Turcji. Jedziesz na demoparty i rozmawiasz z tymi ludźmi. Niesamowita radość.

O to Commodore zapytałem nie bez powodu - na Twoim blogu na platformie Musicspot (gdzie publikujesz pod wdzięczną ksywą Glebogryzarka) zamieściłeś listę najlepszych utworów stworzonych na C64 w ciągu ostatnich lat. Bedziesz jeszcze prowadził tego bloga czy to był raczej taki wypełniacz czasu – mam kilka wolnych minut, to napiszę o tym, co mnie ostatnio wkręciło.

Zawiesiłem tego bloga, bo mam coraz mniej czasu i coraz mniej ludzi wchodziło na Musicspota. Ale nie porzuciłem myśli o tym, żeby skończyć swój osiemnastoodcinkowy cykl o perełkach polskiej muzyki popularnej. Być może będę miał okazję go dalej prowadzić przy okazji innego bloga, bo dostałem pewną propozycję, ale nie mogę niestety na razie zdradzać szczegółów.

OK, wracamy do muzyki. O „Piosenkach po polsku” mówiło się, że czerpiecie na nich bardzo dużo zapożyczeń ze skarbnicy polskich szlagierów lat 80. Czy ejtisy to według was najlepsza dekada i jakbyś ją porównał do lat 90., na które panuje teraz chyba nieco większa moda?

Ja dorastałem w latach 80. i siłą rzeczy dużo pamiętam, jeśli chodzi o muzykę polską. W latach 90. jarałem się już bardziej muzyką zachodnią.

Czyli nie jesteś zdania, że jeśli ktoś żył w Polsce w tamtych latach, to musiał też lubić tamtą polską muzykę – klimaty Varius Manx, Big Day czy Wilków?

Sorry, ale nie musiał, a szczególnie jak spojrzy się na lata 90. z dzisiejszej perspektywy to widać, jak to wszystko było klejone na plaster. Jak w ogóle wyglądał brzmieniowo polski rock z tamtych lat – standardy w dziedzinie nagrywania bębnów wyznaczało Izabelin Studio, gdzie robiło się to najgorzej na świecie. Weźmy te Wilki – ich pierwsza płyta była materiałowo i aranżacyjnie bardzo pomysłowa, ale co tam się dzieje w sferze soundu – rany boskie!

Pamiętam katastrofalną produkcję debiutu Hey – jaka to była surowizna!

Nawet taki dyletant jak ja powinien przenieść się w czasie, oczywiście bogatszy o tę wiedzę, którą teraz ma, wejść do studia, powiedzieć głosem Kazimierza Górskiego „Panowie, tak się tego nie robi” i z miejsca zostać najlepszym realizatorem w Polsce.

Jak reagujesz na pełne nabożeństwa słowa muzyków lepszych lub gorszych typu „Moi fani są dla mnie najważniejsi, zrobię dla nich wszystko”?

Mnie w ogóle śmieszy wszelka pretensja oraz egzaltacja i mam nadzieję, że sam reprezentuję ją w stopniu akceptowalnym, czyli wcale. Nie lubię wielkich słów, wielkich gestów i nie lubię natchnionych głosów.

Bo mnie się wydaje, że wy jako Afro Kolektyw nagrywacie płyty przede wszystkim, a może nawet wyłącznie... dla siebie. Czy tworząc album ma miejsce taki proces, że zastanawiacie się, kto będzie jej adresatem?

Raczej z myślą o sobie, ale to też nie jest tak, że nagrywamy wszystko, co nam ślina na struny przyniesie, tylko myślimy o publiczności, którą jesteśmy my sami. Nagrywamy płytę tak, aby przede wszystkim nam miło się jej słuchało. Jeśli w danym okresie słuchamy Beatlesów, to siłą rzeczy piszemy piosenki – jeśli Jaya-Z i The Roots, to numery są wtedy hip-hopowe. A jeśli tego i tego – wtedy dopiero jest ciekawie...

Jak zatem odnosicie się do internetowego hejtingu, który pojawił się ze strony niektórych starych fanów po wydaniu nowej płyty? Poprzednio byliście kapelą raczej oszczędzaną, a teraz komentarze w stylu „Nie o taki Kolektyw walczył mój dziadek, zabijając Niemców” są najwyżej punktowane pod waszymi utworami na YouTube.

Ale my wcale nie byliśmy oszczędzani! Po pierwszym albumie „Płyta pilśniowa” hejt był znacznie większy, choć na pewno nie był on tak bardzo umiejscowiony w internecie, bo sieć nie była jeszcze aż tak dominującym miejscem wymiany opinii. Niemniej wtedy grożono nam niekiedy ciężkim uszkodzeniem ciała, a teraz ma mnie wzruszyć hejt na fejsie? Zakładam nogę na nogę i palacz (minka na gg).

Innym komentarzem, który mi zapadł w pamięć było to, że w Afrojaxie nie ma już murzyństwa i przyszła mi tu do głowy pewna analogia – właśnie na „Płycie pilśniowej” byłeś Allenem Iversonem, chciałeś być czarny i zespół grał pod Ciebie. W międzyczasie stałeś się mulatem Jasonem Kiddem, czyli zacząłeś dostrzegać innych i im podawać, a teraz jesteś już Stevem Nashem – jesteś biały i wcale nie czujesz się źle z tym, że inni odgrywają większą rolę jeśli chodzi o kompozycje.

Hehe, słuchaj, doskonałe! Tym bardziej, że wymieniłeś trzech koszykarzy, których bardzo cenię. Mam słabość do playmakerów.

Ale Twoje ego i perfekcjonizm jakoś szczególnie nie ucierpiały na tym, że koledzy (a zwłaszcza Remek Zawadzki) przejęli pałeczkę w pisaniu utworów.

Nie, bo to wynikało też z tego, że miałem kryzys – nic, co napisałem nie wydawało mi się wystarczająco dobre i tylko z jednego numeru byłem zadowolony od początku do końca - ze „Złego loginu”. Natomiast „Człowieka gumę” napisałem, bo po prostu musiałem – zgrubny pomysł był, tak samo tekst, ale nie było muzyki. Kiedy skończyłem, stwierdziłem „nooooooo, niech będzie” - nie jestem z tego utworu jakoś megazadowolony, są tam fajne progresje, ale generalnie... Ale od razu po wydaniu „Piosenek po polsku” zacząłem pisać na następną płytę i już pierwsze, co mi wyszło, uważam za dobre. Tak więc przynajmniej jeden numer na kolejnym albumie na pewno będzie mój.

Sporo się przewijało w recenzjach „Piosenek” sformułowań, że dojrzałeś, a nawet że się postarzałeś. Gdzieś nawet padły stwierdzenia, że Twoje lyrics sięgają już powoli rejonów tekstów Młynarskiego czy Kofty...

Hohoho, chciałbym! Chciałbym bardzo!

Czy możemy wobec tego spodziewać się twojej nominacji do nagrody Nike? Fan zgłosił kiedyś Stachursky'ego, więc może Ciebie też... (śmiech)

(śmiech) Wiesz, też znam dobry. „Przychodzi baba do lekarza...”.

Pytam w takim kontekście, że w wielu rankingach najlepszych tekściarzy (i to nie tylko jeśli chodzi o hip-hop) jesteś niemal zawsze brany pod uwagę i zajmujesz miejsca w czołówce. Ty sam też się tak określasz czy może patrzysz na to z niedowierzaniem?

Ja się nie mogę oceniać. Powiem tak – nie wiem, jak ja piszę, ale moim zdaniem mało kto pisze dobrze. Mieliśmy kilku mistrzów tekstów w historii polskiej muzyki, w tej chwili nie ma żadnego – Tymon ma momenty. Dzisiaj kolega w busie mówił, że świetne teksty piszą tacy młodzi goście z zespołów Organizm i Łagodna Pianka, ale nie słyszałem, nie mogę zweryfikować. A, sorry, zapomniałem o Nosowskiej.

Na jej tekstach to w ogóle wychowała się połowa kobiet w tym kraju w wieku 20-40 lat.

Nie tylko kobiet! Jeśli mam w ogóle jakieś konkretne cele w ramach tak zwanej kariery artystycznej, to najbardziej zależy na tym, żeby Kasia Nosowska kiedyś do mnie powiedziała „Dobrze piszesz, napijmy się wódki”. Chyba się nigdy tego nie doczekam, ale strasznie chciałbym.

Czy Ty się w ogóle czujesz raperem? Czy może jednoznacznie uważasz się bardziej za tekściarza, kompozytora lub producenta?

Największą przyjemność mam z pisania tekstów, więc niech będzie, że tekściarz. Poza tym jest to dla mnie działalność najmniej kłopotliwa warsztatowo, bo nigdy nie miałem problemów ze składaniem słów ze sobą. Dlatego nie zmagam się tutaj z materią, tylko z inspiracją bądź jej brakiem.

Jesteś gościem, którego cechuje ogromny rozstrzał, jeśli chodzi o ilość słuchanej muzyki – tak sobie myślałem, że ogarniasz jak nie wszystko, to praktycznie wszystko. Ale czy jest może jakiś gatunek albo chociaż wykonawca, którego totalnie skreślasz z czystej niechęci?

Hehe. Ja staram się słuchać tylko najlepszej muzyki i szkoda mi już marnować czasu na sprawdzanie czegoś, co może wydawać się kiłą. Ale niewiele jest takich gatunków, w obrębie których nie potrafiłbym wymienić nawet jednego dobrego numeru...

Wydawało mi się, że kiedyś wyrażałeś wyjątkową dezaprobatę wobec polskiego punk reggae. Oczywiście tego w najbardziej topornym wydaniu.

A, jeśli zawężamy do rodzimej spuścizny, to jakiś gatunek totalnie zerowy by się znalazł. Ale nie punk reggae - znam parę niezłych numerów. Ostatnio z wielką przyjemnością wróciłem do paru płyt Pidżamy Porno, którą niegdyś bardzo lubiłem. Nie odżegnuję się od tego i jak słucham tego po latach, to o dziwo rozumiem, dlaczego mi się to kiedyś podobało. Nie spodziewam się, że znajdę na płytach Pidżamy powalające kompozycje, ale mają one dużo uroku...

W jednym z wywiadów mówiłeś nawet, że na potrzeby rozmów z dziennikarzami przygotowałeś sobie wyuczoną formułkę listę najważniejszych dla ciebie wykonawców. Zaczynało się od Clash i Faith No More, potem szło przez OutKast i The Roots aż do Bitli. Ciekawi mnie, czy z upływem lat miałeś takie refleksje, że te zespoły, które kiedyś Cię rozwalały jednak nie są tak super jak niegdyś sądziłeś?

Nie, ponieważ jeśli nadal coś wymieniam na zasadzie, że było dla mnie ważne, to znaczy, że jest takie w dalszym ciągu. The Clash i Faith No More cały czas są ze mną. „Angel Dust” - jedna z płyt życia! „Sandinista” to samo!

Byłeś na koncercie Faith No More na Open'erze w 2009 roku?

W tym samym czasie grał Q-Tip na mniejszej scenie, jego wybrałem i nie żałuję, jeden z koncertów życia. Faith No More w ogóle nie widziałem. Ale głównie dlatego, że stary, na Faith No More to ja już byłem...

Ale na koncercie Faith No More czy na koncercie Faith No More w Polsce, bo to jest różnica!  

W Polsce.

Ale przed Gdynią to oni ostatni raz tu byli z 15 lat temu.

Właśnie wtedy. Grali po „Album of the Year” w katowickim Spodku i tam byłem, ale cholernie żałuję, że obsunąłem się trochę w czasie – gdybym był w odpowiednim momencie o rok starszy, to rodzice pozwoliliby mi pojechać do Zabrza na koncert po wydaniu „Angel Dust”. Oni tam wtedy zagrali „Zombie Eaters”!

Klasyczny utwór! Który kawałek FNM jest Twoim ulubionym – jeśli oczywiście masz jakiegoś zdecydowanego faworyta i za pięć minut nie złapiesz się na tym, że powiedziałbyś co innego.

(chwila namysłu) „Caffeine”. Chociaż jakby tak się wgłębić to może np. „Smaller and Smaller”, „Real Thing” albo „Evidence” - utwory znacznie bardziej wielowymiarowe... Nieee, jednak „Caffeine”.

Oglądając Pattona na scenie myślisz sobie „co za szef, fajnie jest mieć takie crowd control”?

No ba! Tyle, że crowd control to jest rzecz, którą może kiedyś dopracuję, albo domyślę się, jak to się robi, natomiast warsztat wokalny Pattona... Nigdy tak nie będę śpiewał, wiem o tym. Nikt nigdy tak nie będzie śpiewał. Zawsze jakaś pociecha.

Interesuje mnie to, jak się zapatrujesz na podział ról i taką swoistą dychotomię w The Clash. Strummer jest już legendą, ale bez Micka Jonesa i jego melodii to na pewno nie byłaby taka genialna kapela. Prostymi słowami – którego z nich wolisz?

Obaj mieli lepsze i gorsze momenty. Moim ulubionym utworem The Clash jest akurat utwór Jonesa - „Train In Vain”. Ale i tak uważam, że najbarwniejszą postacią w tym zespole był perkusista Topper Headon. Koleżka nigdy nic nie napisał, a jak już napisał to „Rock The Casbah”. Dziękuję, nie ogarniam. Ale raczej Jones niż Strummer, raczej McCartney niż Lennon. Ładnie bym domknął triadę, mówiąc: raczej Moulding niż Partridge (tu chodzi o trzon XTC   - przyp. red.), ale tak akurat nie uważam.

A jaki jest twój stosunek do zespołu Bloodhound Gang, bo w kawałku „Mów do mnie Negro” dzielnie zapożyczyłeś sobie linijkę z ich kawałka „Fire Water Burn”.

Słuchałem ich trochę, przyznaję - kiedy nikt ich w Polsce jeszcze nie znał. Kupiłem ich pierwszą płytę na bazarze, z tytułem albumu wydrapanym na CD gwoździem. Całkowicie świadomie rąbnąłem Jimmy'emu Pop Ali wers o Franku Blacku i Barrym White. Wydawało mi się to fajnym follow-upem. To była całkiem świeża i zabawna kapela, wtedy...

Ale chyba w zachowaniach koncertowych nie posunąłbyś się do ich metod – Jimmy zachęcał publiczność do plucia na nich, a oni to sobie wcierali potem pod pachy.

Tak, tak, pamiętam też, że była taka sytuacja, że basista kiedyś się na Jimmy'ego wyszczał. No więc nie, nie pozwolę, aby mój basista oddał na mnie mocz.

Chociaż co występ masz swój jeden stały motyw - podchodzisz do jakiejś ładnej dziewczyny i rapujesz jej zwrotkę face to face – miała miejsce jakaś akcja, że panna uciekła albo ona (bądź ktoś z jej otoczenia) zareagował, hm, niepozytywnie?

Ja jestem zawiedziony, że to się nie zdarza. Ja bym chciał dostać w ryj! Przecież to po to robię – ostatnio w rozpaczy założyłem sobie, że podchodzę tylko do dziewczyn z chłopakami. Im większy chłopak, tym chętniej podchodzę. Czekam i czekam na jakąś widowiskową reakcję, ale do tej pory jeszcze nic się nie wydarzyło...

Rozmawiał: Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)

fot. facebook.com/afrokolektyw

Słowa kluczowe: afro kolektyw wywiad afrojax rozmowa nowa płyta piosenki po polsku teksty koncerty michał hoffmann
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD]
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD, WIDEO]

Artystka opowiedziała nam o powstaniu płyty "TAM" oraz inspiracjach dnia codziennego.

Polecamy
fot. Sławek Przerwa
Radek "Bond" Bednarz - Warto podkreślić czynnik ludzki [WYWIAD]

Rozmawiamy z dyrektorem artystycznym festiwalu Eklektik Session.

Kolory - wywiad z zespołem
Zespół Kolory o ich debiutanckim albumie "Chcieliśmy tylko coś poczuć" [Wywiad]

Zobacz, co opowiedzieli nam artyści o pracy przy ich najnowszym albumie.

Polecamy
Zobacz również
Ostatnio dodane
Popularne
U2 w Polsce!
U2 w Polsce!

W 2009 roku rusza trasa koncertowa promująca najnowszy album grupy. Chorzów znalazł się na liście dziesięciu europejskich miast, w których zespół na żywo zaprezentuje nowe utwory.

Peja "Na serio"
Peja "Na serio"

Peja ujawnił szczegóły swojego najnowszego albumu, który ukaże się w sklepach 17 września. Na albumie "Na serio" znajdzie się 19 utworów.

Hity na Czasie 2008
Hity na Czasie 2008

Na sklepowe półki trafiła składanka "Hity na Czasie 2008" czyli zapowiedź tego co czeka na fanów eskowych hitów w ramach letniej trasy!