The Kooks KONKretnie
2008-07-29 09:12:13Ostatnimi czasy wiele się mówi na temat kompleksu drugiej płyty – po wydaniu debiutanckiego krążka każdy zespół zostaje poddany ogromnej presji, pod którą tworzy następne utwory, podczas gdy krytycy tylko czekają by zawiesić na nich psy. Luke Pritchard i spółka poradzili sobie z tym problemem całkiem nieźle.
Nowy album The Kooks zatytułowany „Konk” to ponad czterdziestominutowa dawka solidnego indie rocka. Tytuł pochodzi od nazwy londyńskiego studia muzycznego, w którym został nagrany materiał na tę płytę. Płytę, która zasadniczo nie różni się od poprzedniego krążka grupy „Inside In/Inside Out”, jest kontynuacją stylu, do jakiego panowie z Brighton zdążyli nas przyzwyczaić. Proste uderzenia gitary akustycznej, nieskomplikowane solówki i banalny wręcz podział perkusyjny stały się wizytówką The Kooks od momentu wydania pierwszego singla do dziś. Po debiutanckim albumie, który cieszył się ogromną popularnością zarówno na Wyspach jak i w Europie czy USA i rozszedł się w ponad półtoramilionowym nakładzie, fani oraz krytycy muzyczni zastanawiali się, jak zespół poradzi sobie z drugą studyjną płytą. Zaskoczenia na pewno nie było.
Nowy album otwiera szybkie, choć niepozornie zaczynające się nagranie „See The Sun”. Zaraz po nim usłyszymy zadziorny singlowy numer „Always Where I Need To Be”. Pisząc o nowych utworach The Kooks trudno jest uciec od porównań do piosenek z pierwszego krążka. „Mr. Maker” budzi skojarzenia z „She Moves In Her Own Way”, a „Gap” jest podobna do “Naive”. Jednak na “Konk” więcej jest przesterowanych gitar niż akustycznych, nagrania nie wpadają w ucho z taką szybkością, jak to miało miejsce na „Inside In/Inside Out”. Pomimo to, płyty słucha się bardzo przyjemnie i bez znużenia, głównie dzięki sporej żywiołowości i melodyjności (w połowie płyty znajdują się dwa świetne kawałki, które rozkręcają pierwszorzędnie – „Love It All” oraz „Stormy Weather” z ciekawą linią basu). Zespół wyraźnie stawia na prostotę i wychodzi na tym bardzo dobrze, co prawda nie każdy utwór na tym albumie może kandydować na przebój, jednak w przypadku The Kooks jest to zaletą. Po totalnie przebojowym debiucie na drugim krążku znalazło się miejsce dla utworów mniej hitowych, ale urzekających klimatem („Sway”, „One Last Time”). Charakterystyczny przeciągły i melancholijny głos Pritcharda, niemal niezmienny we wszystkich piosenkach, byłby w stanie znudzić po godzinie, więc pozornie krótka płyta okazuje się odmierzoną znakomicie, a komu będzie mało niech odpali dysk na komputerze i po internetowej rejestracji będzie miał dostęp do przeróżnych bonusów związanych z The Kooks.
Nowy album The Kooks zatytułowany „Konk” to ponad czterdziestominutowa dawka solidnego indie rocka. Tytuł pochodzi od nazwy londyńskiego studia muzycznego, w którym został nagrany materiał na tę płytę. Płytę, która zasadniczo nie różni się od poprzedniego krążka grupy „Inside In/Inside Out”, jest kontynuacją stylu, do jakiego panowie z Brighton zdążyli nas przyzwyczaić. Proste uderzenia gitary akustycznej, nieskomplikowane solówki i banalny wręcz podział perkusyjny stały się wizytówką The Kooks od momentu wydania pierwszego singla do dziś. Po debiutanckim albumie, który cieszył się ogromną popularnością zarówno na Wyspach jak i w Europie czy USA i rozszedł się w ponad półtoramilionowym nakładzie, fani oraz krytycy muzyczni zastanawiali się, jak zespół poradzi sobie z drugą studyjną płytą. Zaskoczenia na pewno nie było.
Nowy album otwiera szybkie, choć niepozornie zaczynające się nagranie „See The Sun”. Zaraz po nim usłyszymy zadziorny singlowy numer „Always Where I Need To Be”. Pisząc o nowych utworach The Kooks trudno jest uciec od porównań do piosenek z pierwszego krążka. „Mr. Maker” budzi skojarzenia z „She Moves In Her Own Way”, a „Gap” jest podobna do “Naive”. Jednak na “Konk” więcej jest przesterowanych gitar niż akustycznych, nagrania nie wpadają w ucho z taką szybkością, jak to miało miejsce na „Inside In/Inside Out”. Pomimo to, płyty słucha się bardzo przyjemnie i bez znużenia, głównie dzięki sporej żywiołowości i melodyjności (w połowie płyty znajdują się dwa świetne kawałki, które rozkręcają pierwszorzędnie – „Love It All” oraz „Stormy Weather” z ciekawą linią basu). Zespół wyraźnie stawia na prostotę i wychodzi na tym bardzo dobrze, co prawda nie każdy utwór na tym albumie może kandydować na przebój, jednak w przypadku The Kooks jest to zaletą. Po totalnie przebojowym debiucie na drugim krążku znalazło się miejsce dla utworów mniej hitowych, ale urzekających klimatem („Sway”, „One Last Time”). Charakterystyczny przeciągły i melancholijny głos Pritcharda, niemal niezmienny we wszystkich piosenkach, byłby w stanie znudzić po godzinie, więc pozornie krótka płyta okazuje się odmierzoną znakomicie, a komu będzie mało niech odpali dysk na komputerze i po internetowej rejestracji będzie miał dostęp do przeróżnych bonusów związanych z The Kooks.
„Konk” nie wnosi nic nowego twórczość czwórki z Brighton, a tym bardziej w samą muzykę indie. Jest to trzynaście przyzwoitych nagrań, niezaskakujących niepowtarzalnością formy, ale za to przyjemnych w swojej prostocie i łatwych w odbiorze. Pamiętać należy o tym, że druga płyta rzadko jest tak dobra i świeża jak pierwsza, między innymi z powodu presji oraz rosnących oczekiwań słuchaczy wobec muzyków. Niedawno z problemem drugiej płyty zmierzyć się musiały takie kapele jak Arctic Monkeys czy The Editors. The Kooks w tym porównaniu wypada całkiem nieźle. Wprawdzie Editorsi swoim drugim albumem totalnie powalili na kolana i „Konk” nie może mu się równać, to należy uznać, że Pritchard i spółka „test drugiej płyty” zdali zadowalająco.
Marek Kwaśny
Słowa kluczowe: The Kooks, Konk