Tede na poważnie i z dystansem
2010-09-15 17:02:32Ostatnimi czasy Tede cierpi na twórczą hiperaktywność. Jesienią ubiegłego roku wydał dwupłytowy „Note2”, a zaraz po tym erratę będącą komentarzem do głośnego konfliktu z Peją. Natomiast na Boże Narodzenie sprezentował „A/H24N2” będące zbiorem dissów na RPS.
Na nowe wydawnictwo nie trzeba było długo czekać. 24 czerwca, nakładem (oczywiście) Wielkie Joł premierę miał „Fuck Tede/Glam Rap” - kolejny składający się z dwóch krążków album.
Najnowszy materiał to całkowite odejście od dissów – motyw Peji pojawia się tylko raz – jako jego sampel z „Rap moją kokainą” nie nawiązujący do beefu.
Pierwsza część nowej produkcji Jacka to „Fuck Tede” - już okładka zwiastuje, że nie będzie kolorowo. I TDF po raz kolejny udowadnia, że na dobre wychodzi mu dojrzalsze podejście do rapu. Również dużo płycie dają goście – w tym tak niespodziewani jak dawni adwersarze Granieckiego – Pezet i Eldo oraz bardziej oczekiwani jak Numer Raz czy Molesta.
Po raz kolejny ogromnym plusem płyty Tedego są bity Michała Kożuchowskiego (czyli Sir Micha) który ma szansę zostać najważniejszym polskim producentem (o ile romans z mainstreamem nie wyjdzie mu bokiem). Sir Michu bardzo dobrze umie bawić się dźwiękiem, bity są klasyczne, z charakterystyczną pompatycznością (czego nie można traktować jako zarzutu) znaną choćby z Esende Mylffon. Ciekawym rozwiązaniem był sampel z … Grażyny Łobaszewskiej. Szkoda, że w „To nie film” w jednej zwrotce pojawia się WdoWa – jej wersy nie dorastają do poziomu rapujących obok niej TDFa i Eldoki.
Na uwagę zasługuje kolejny poważny temat podjęty przez Jacka. W singlowym „Dokąd idziesz Polsko” rozlicza się z wadami polskości i katastrofą w Smoleńsku. I, podobnie jak nagrane na serio „Made in China” ze „Ścieżki Dźwiękowej”, to jeden z jaśniejszych punktów albumu.
Jeśli chodzi o teksty, Tede na pierwszym krążku opowiada o swojej miłości do hip – hopu („WWR” czy „Mixtejp” nagrany z Numerem), dystansuje się od hejterów („Kalash” nawiązujący do „Glokka” nagranego 4 lata temu) czy opowiada o śmierci („Non Omnis Moriar” z refrenem zaśpiewanym przez Sir Micha). Liryki pisane są z perspektywy trzydziestokilkulatka, który siedzi w rapie nie od wczoraj. I brzmią bardzo wiarygodnie.
Druga płyta, „Glam Rap”, niestety, zaniża poziom i może lekko zacierać dobre wrażenie powstałe po pierwszym krążku. Nagrany spontanicznie i z zamysłem bycia dowcipnym niestety okazuje się zupełnie nieudanym żartem. „Jakie felgi taki chuj” albo „w takim bądź razie” - żenujące gadki i błędne nawyki językowe nie powinny przytrafiać się tak doświadczonemu raperowi jak Tede. Stylizacja na radiową audycję nie jest przecież niczym nowym, ale kilkuminutowe, przydługie rozmowy (dobrze, że na koniec utworów, można zawsze przyspieszyć) to zdecydowanie postrzał w stopę.
Również dobór gości jest co najmniej kontrowersyjny i zgoła inny niż na „Fuck Tede” - bo chyba nikt nie uważa Mroza czy Natalię Lesz za osoby poważane w światku hip – hopowym i mogące wnieść coś wartościowego na rapowy album. Utwory na „Glam Rap” również nie powalają. Z tematyką lansu, samochodów i imprez Graniecki powinien chyba dać sobie spokój. Imprezowy „La la la lachon” z disco bitem może być dobrym kawałkiem na sobotni wieczór, ale chyba nie o numery wpadające jednym uchem i wypadające drugim chodziło Tedemu.
Ogólne wrażenia po „Fuck Tede/Glam są jak najbardziej pozytywne – pod warunkiem, że jako pełnoprawny album potraktujemy tylko pierwszy krążek (tym bardziej, że cena jest jak najbardziej przystępna). Drugą płytę można powiesić przecież na lusterku w aucie (koniecznie z dużymi felgami) albo puścić podczas weekendowej imprezy– po wcześniejszym obcięciu nudnawych quasi-radiowych gadek.
Michał Przechera