Recenzje - Muzyka

Metallica wraca po latach z albumem "Hardwired... to self destruct" [RECENZJA]

2016-12-07 09:18:21

Wielu przestało już czekać, ale jest. Po 8 latach od ostatniego studyjnego albumu Metalliki ukazał się „Hardwired… To Self-Destruct”. W jego przypadku jak się okazuje ciężko nie oceniać „książki” po okładce. Kontrowersyjna, minimalistyczna, z zupełnie nową szatą graficzną. Twarze czterech muzyków należące do jednej postaci zdają się być  jak gdyby metaforą połączenia doświadczeń i wpływów każdego z nich na jeden, wspólny album. 

Dwupłytowy „Hardwired…To Self-Destruct” trafił na rynek 18 listopada 2016. Pierwszą płytę otwiera krótki w porównaniu z resztą, bo około 3 minutowy tytułowy utwór „Hardwired”.  Jest groteskowym w tym przypadku połączeniem trashowego riffu i  punkrockowej melodii. Osobiście uważam ten eksperyment za udany. Łączy brzmienie Metaliki lat 80. z czymś zupełnie świeżym. Jest adekwatną zapowiedzią całego albumu.

Od strony technicznej kawałkowi nie można niczego zarzucić. Hetfield udowadnia, że po latach jest w stanie wspiąć się na wyżyny wokalnych umiejętności i daje się ponieść skrywanemu duchowi lat świetności z czasów „Kill 'Em All”. Oponenci jednak już w tym miejscu mogą zarzucić albumowi komercyjność. Prawdę powiedziawszy Metalika od wielu lat  należy do niewielkiej grupy trashmetalowych zespołów, które wpisały się w historię popkultury. Tak więc widać tu jedynie kontynuację wyznaczonej przed laty ścieżki, jaką obrał zespół. 

Jedyne, co w przypadku „Hardwired” może pozostawiać naprawdę wiele do życzenia to tekst. Sprawia wrażenie pisanego na ostatnią chwilę. Brak w nim tej uzasadnionej szczerości buntu młodego Hetfielda, uruchamiającej emocje, które swojego czasu dały początek kultu Metalliki. Powtarzające się, mało efektowne i konwencjonalne “We're so fucked Shit outta luck Hardwired to self-destruct” z dawną twórczością Hetfielda ma raczej mało wspólnego i rzeczywiście ciekawość co do reszty utworów zostaje raptownie stłumiona.

Z odsieczą przychodzi „Atlas, Rise!” utrzymany w trashmetalowym klimacie, dynamiczny i bezpośredni, z nieco bardziej już rozbudowanym tekstem. Całość nawiązuje do twórczości Iron Maiden, co zdaje się być pomocne w utrzymaniu dawnej stylistyki zespołu. Kolejne utwory z pierwszej płyty mają podobne do „Atlas, Rise!” brzmienie, jednak nieodłączna agresja przemawiająca przez kawałki z albumów „Master of Puppets” czy „Kill'Em All” ma zupełnie inny wymiar. Na „Hardwired…To Self-Destruct” nawet potencjalnie podobne utwory nie grają w ten sam sposób na naszej ekspresji. Są bezpiecznie skomponowane tak, jakby Hetfield, Ulrich, Hammett i Trujillo nabrali przeświadczenia, że skoro sami nie mają już 20 kilku lat to i publika idzie z duchem czasu pragnąc czegoś bardziej stonowanego.

W efekcie album pozostawia pewien niedosyt i tęsknotę za dawnym, odważnym i przełomowym brzmieniem. „Moth Into Flame” zwraca uwagę tekstem. Pod tym względem jest najmocniejszym elementem albumu. Hetfield tym razem dość swobodnie wyraża wewnętrzne rozdarcie, rozprawia się z dręczącymi go demonami przeszłości i daje się ponieść poetyckim umiejętnością wracając do korzeni zespołu. „ Dream No More” to z kolei najbardziej chwytliwy utwór nacechowany trashmetalowymi riffami.

Ciekawą propozycją utworu, wpisującego się w brzmienie ballad Metalliki jest „Halo On Fire”, z melodyjnym, wolniejszym i spokojniejszym niż wszystkie wstępem. Podobnym do tego z Unforgiven III. Klimatem nawiązuje do „The Day That Never Comes”. W tym przypadku powala wokal Hetfielda przywołując nostalgiczne wspomnienia pozostawione przy najsłynniejszych, metalowych balladach Metalliki.

Drugi krążek to ciąg o wiele za długich piosenek, powtarzających się zwrotek i partii instrumentalnych. Pierwszemu utworowi „Confusion” możemy jednak od początku przypisać rolę tego, którego tekst zostanie z nami na dłużej. Jednak tylko ze względu na rymowany, banalny refren. „ManUNkind” to tekstowo najlepszy, jednak nie wybitny  element drugiej płyty, z zaskakująco dobrym basowym intro i gorszym, monotonnym wokalem. Riffy w „Here Comes Revenge” napawają pewnego rodzaju energią będąc inspiracją zaczerpniętą z  pozostawionej  przez  Black Sabbath spuścizny, pokrywając się niejako z pierwszą partią „ Iron Mana”. Ostatni na tej płycie kawałek „Spit Out the Bone” to tak naprawdę jedyny cięższy, nadający jej tempo utwór z linią melodyczną niezwykle podobną do „ Hardwire”. Być może  to efekt zamierzony, wprowadzony, aby otworzyć i zamknąć album w podobnym brzmieniu lat 80.

Niestety powtarzająca się linia melodyczna, proste, grane na jedną melodię solówki Hammetta, mało skomplikowane, niedopracowane, skupione jedynie na wewnętrznej walce Hetfielda teksty i niepotrzebnie przeciągnięte (niekiedy aż do ponad 7 minut) utwory to problem całości. Szczególnie drugiej płyty. Technicznie „Hardwired…To Self-Destruct” to najlepszy  album od czasów "Load”. Przez tyle lat mieliśmy jednak nadzieje na coś  co pod każdym możliwym względem zdolne będzie zamknąć usta zirytowanych fanów i da zapomnieć o ośmiu latach milczenia czwórki z Los Angeles . Finalnie otrzymujemy zlepek znanych już melodii w mniej porywczej  odsłonie, z nadrabiającym brak autonomizmu płyt, niezmiennie dobrym wokalem.

Największym problemem zdaje się być długość albumu, bo gdyby połączyć najlepiej oceniane utwory z obu płyt, negatywnych opinii byłoby znacznie mniej. Albumowi nie da się jednak odmówić pewnego rodzaju świeżości w odniesieniu do brzmienia. Z jednej strony nawiązuje do poprzednich nagrań, z drugiej jest ich pewnego rodzaju peryfrazą ukazującą wejście Metalliki na nowy etap w  karierze. Zespół nie jest już złożony z czwórki młodych, zapalonych muzyków, dalej mają jednak wyraźną chęć do grania i tworzenia i tego właśnie esencją jest „Hardwired…To Self-Destruct”.

Wiktoria Bień

fot. materiały prasowe

Słowa kluczowe: metallica, album, hardwired to self destruct, albumy rockowe 2016, recenzja
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
LemON "Piątka" - recenzja płyty

Przeczytaj recenzje najnowszego albumu LemON.

Mery Spolsky zapowiada wydanie albumu "EROTIK ERA"! [WIDEO]
Mery Spolsky "EROTIK ERA" - recenzja płyty

Jak prezentuje się najnowszy krążek artystki?

"Pokaz slajdÃłw" Kwiatu Jabłoni dostępny w preorderze [WIDEO]
Kwiat Jabłoni "Pokaz slajdów" - recenzja płyty

Znany zespół pop - folkowy powraca

Polecamy
Demi Lovato HOLY FVCK
Demi Lovato "HOLY FVCK" - recenzja płyty

Jak prezentuje się najnowszy album Demi Lovato?

Muse Will Of The People premiera albumu
Muse "Will Of The People" - recenzja płyty

Jak prezentuje się najnowsze wydanie zespołu Muse?

Polecamy
Zobacz również
Ostatnio dodane
LemON "Piątka" - recenzja płyty

Przeczytaj recenzje najnowszego albumu LemON.

Mery Spolsky zapowiada wydanie albumu "EROTIK ERA"! [WIDEO]
Mery Spolsky "EROTIK ERA" - recenzja płyty

Jak prezentuje się najnowszy krążek artystki?