Wywiady - Muzyka

L.U.C na przesłuchaniu (cz.1)

2012-04-12 15:59:04

Z L.U.C spotkaliśmy się w przeddzień premierowego koncertu projektu „Kosmostumostów”. Dowiedzieliśmy się, jak dużo czasu zajmuje przygotowanie koncertokomiksu, w jaki sposób L.U.C selekcjonuje swoje pomysły i czy czuje się częścią hip-hopowej sceny w Polsce. Wywiad przeprowadzili Michał Przechera i Jerzy Ślusarski.

Drugą część wywiadu z L.U.C znajdziecie, klikając w ten link.

dlaStudenta.pl: Kiedy umawialiśmy się na wywiad, poprosiłeś, żeby rozmowa odbyła się w przeddzień koncertu (L.U.C następnego dnia po raz pierwszy grał we Wrocławiu materiał z najnowszej płyty „Kosmostumostów”). Potrzebujesz aż tak dużego skupienia, że w dzień występu ograniczasz swoją aktywność tylko do grania?

L.U.C: Staram się podchodzić do tych rzeczy serio. Oczywiście nadal gramy w głupawych perukach, przebrani za kury czy UFO i to wszystko bywa zdystansowanym idiotyzmem, ale w pewien sposób jest to idiotyzm na serio. Wywiady to część promocji, kontaktu z odbiorcą, ale nie jest to główny element mojej działalności. Dla mnie najważniejsza sprawa to dobrze przygotować koncert. „Kosmostumostów”, podobnie jak większość moich aktywności w ostatnim czasie jest tak potężnie rozbudowany, ma w sobie tak wiele małych uliczek, które muszę przejść, żeby sprawdzić czy są drożne, posprzątane i czy ktoś się nie zesrał mi na środku alejki. Chcę, żeby spacer po tej planecie dostarczył widzowi tego, co planowałem. Chcę żeby wdepnął w gówno tam, gdzie ma wdepnąć. Chcę żeby wyszedł szczęśliwy. To jest wielki projekt i jutro muszę skupić się już tylko na nim.

Jesteś fanem komiksów?

Nie chcę absolutnie stawiać się w roli ultrasa i znawcy komiksowego. Jestem fanem grafiki i rysunków – pewnego rodzaju wyimaginowanej, surrealnej kreacji. Na przykład Władca Pierścieni ma w sobie coś komiksowego. Fascynuje mnie pewnego rodzaju styl graficzny i opcje, jakie daje ta dziedzina sztuki. Dzisiaj film daje podobne możliwości – w postprodukcji można dodać interesujące animacje. To jest pewien wyjątkowy, bardzo magiczny świat.

Nie boisz się, że coraz większa ilość obszarów twórczych, w które wchodzisz, spowoduje że dojdziesz do ściany i okaże się, że rozmieniłeś się na drobne? Ucieknie Ci esencja tego, co chcesz przekazać?

Zawsze istnieje taka obawa, natomiast w przypadku najnowszego projektu nie boję się tego. Bardzo wierzę w „Kosmostumostów”. Wiem, że koncert będzie dużo lepszy i przystępniejszy niż płyta, ponieważ jest to zamknięta całość. Sama historia jest bardzo pokręcona i odjechana. Jest tam co prawda dużo wątków studenckich, zabawnych tekstów, ale mimo wszystko to dość skomplikowany materiał. Ten koncertokomiks to bardzo jasna wizja w mojej głowie i nie boję się go, bo to właśnie koncert z komiksem stanowi dopiero całość. Obawiam się natomiast tego, że mój umysł rzeczywiście wciąga mnie czasami w różne bardzo niebezpieczne sfery i rewiry, które stają się dla ludzi ciężkie i niezrozumiałe. Przykładem tego jest „Pyykycykytypff”. To dość przewrotne, bo w tamtym projekcie postawiłem właśnie na esencję, na jedną rzecz - na energię i dźwięk atoniczny – postanowiłem nauczyć się beatboxu i tworzyć muzykę na żywo. Najważniejsze były dźwięki, które wydawałem z siebie – były tam co prawda również wizualizacje, ale to muzyka była kluczem. Mimo wszystko okazało się to bardzo trudne i skreśliłem sobie tym bardzo wielu odbiorców, którzy po prostu tego nie zrozumieli lub nie poczuli. Przyszli na koncert, a tam koleś jęczy, buczy, pierdzi i wyje do mikrofonu – nie było perkusji, basu, harmonii ani „umcy-umcy”. To mi dało dużo do myślenia – chwilowe rozproszenie nie jest dla mnie problemem. Nowy materiał produkuję dwadzieścia miesięcy, więc to rozpraszanie nie jest na zasadzie robienia wszystkiego po łebkach. Wiem, że zawsze może się coś wydarzyć, ale jestem w miarę spokojny. Udało się to zrobić w sposób, jaki planowałem – jest 120 ilustracji, wszyscy rysownicy się wyrobili. Ostatecznie założyłem dwa tygodnie poślizgu, więc mam poczucie, że tutaj odbiorca dostanie naprawdę fajną rzecz. Gorsze jest to, że czasami wpędzam się w fazy bardzo mocno eksperymentatorskie. Już za mną też najgorszy czas kiedy musiałem nawijać i sam sobie zmieniać światło. Teraz mam armię ludzi - mocny team cholernie zdolnych ludzi, którym przy okazji dziękuję.

Niedawno Litza powiedział nam, że cierpi na twórcze ADHD i stara się nagrywać wszystko, co przychodzi mu do głowy. Czy Ty selekcjonujesz jakoś swoje pomysły?

Zaczynam już powoli odkreślać swoje pomysły, mam mnóstwo planów – album komiksowy, futurystyczny, z Magierą mieliśmy nagrać płytę warzywną złożoną w całości z przepisów kulinarnych, jestem umówiony również na projekt z Leszkiem Możdżerem. To jakaś masakra – nie robię wszystkich rzeczy absolutnie. Czasem myślę, że bardziej opłacało by się otworzyć bank pomysłów niż je realizować. „Kosmostumostów” daje upust możliwości zaszalenia na wielu płaszczyznach, ale przez półtora roku pracy nad nim wpadło mi do głowy mnóstwo innych pomysłów. Jestem kopnięty przez Chucka Norrisa. Strasznie pędzę.

Uważasz się za społecznika? Projekt odnowy wrocławskich osiedli, rymoliryktando – dbanie o czystość mowy, płyta o Powstaniu Warszawskim – chciałbyś rozwijać świadomość i zainteresowania odbiorców?

Nie uważam, żebym był jakimś krasomówcą, dla mnie rymoliryktando było bardziej kwestią zajawiania zabawy językiem, pokazywania fajności polskiej mowy, obrony przed niepotrzebnymi naleciałościami…

A poprowadziłbyś zamiast Tomasza Bednarka program „Zabawy językiem polskim”?

Czemu nie, może okazałoby się to ciekawe. Ale mam pomysł na inny program. Nie chcę odbierać innym roboty! Rymoliryktando było bardziej walką o samą wartość słowa, o to, że dajemy je drugiemu człowiekowi. Dzisiaj odbieramy je bardzo łatwo – choćby przez wysłanie SMSa. Kiedy wydałem pierwszą płytę solową, totalnie pokręcony, freakerski „Haelucenogenoklektyzm”, ludzie przychodzili na koncerty i znali teksty na pamięć. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to niezwykła chwila, która mnie odmieniła. Byłem normalnym kolesiem, kumple przy piwie mnie krytykowali, wyśmiewali moje głupstwa, a tu nagle w pewien sposób poczułem się jak autorytet, który wpływa na czyjeś życie. Jeśli ktoś powtarza twój tekst, jesteś dla niego ważny – poczułem wtedy dziwną moc, że moje słowo może jednak coś zmienić. Przypomniało mi się jak sam powtarzałem czyjeś teksty i jak ważne były one dla mnie, niejednokrotnie mi pomagając w różnych sytuacjach. Było to coś więcej niż dziś prezentuje się chociażby w VIVIE – kolesie obwieszeni łańcuchami i laski które mają cycki przyklejone na super glue do kości, bo są wychudzone i machają nimi tak, że ich skóra nie utrzymuje silikonu. Wielu się chwali przepychem itd… Uznałem, że chociaż jestem kolesiem dość mocno abstrakcyjnym i uwielbiam surrealizm i groteskę, to chciałbym jednak, żeby to co robię miało jakiś walor – nazwijmy to – społecznikarstwa. Mam wrażenie czasem, że świat schodzi na psy, a psy srają wszędzie! Mnóstwo więc wokół nas gówna (śmiech).

Czytasz komentarze na swój temat w necie? Jesteś dość często krytykowany – można znaleźć takie epitety jak populista czy grafoman. Przejmujesz się tym czy nie zwracasz uwagi na hejterów i chcesz tylko robić swoje?

Zawsze biorę do siebie w jakiś sposób krytykę. W pewien sposób przejmuję się tym – nie jestem aż tak supersilnym człowiekiem, żeby mieć to wszystko gdzieś. Ale przejmuję się tylko i wyłącznie w takich kategoriach, kiedy wyczuwam, że to konstruktywna krytyka, która ma sens. Kiedy ktoś zarzucał mi grafomanię, zastanowiłem się nad tym – przejrzałem swoje teksty i przemyślałem to. Jestem otwarty na to, co ludzie myślą i mówią, ale w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nie da się dogodzić wszystkim. Tak długo jak tym, co robię nie staram się nikomu przypierdolić zbyt mocno – OK, poczcie i paru innym instytucjom dostało się po dupie, ale nie jest to specjalnie złośliwe ani obarczone negatywną energią tylko chęcią poprawy świata – to nie zwracam uwagi na tych kolesi. Takie komentarze i sytuacje zdarzają się cały czas – wiem, że robię swoje i są ludzie, którzy tego potrzebują. Tak długo, jak czuję że moja twórczość ma jakąś wartość społeczną, daję ludziom dobre emocje, śmiech i poprawia rzeczywistość - tak długo wiem, że to ma sens. Było tak z pocztą, z blokami, po „39/89”, kiedy wzruszeni ludzie dziękowali mi za ten projekt – kiedy słyszysz "dziękuję za to, że przywracasz nam godność" i czytasz L.U.C to populista - zarazem wiesz, że odmówiłeś udziału w The Voice of Poland, by walczyć z brzydotą na osiedlach, to jesteś raczej spokojny. Sumienie mam czyste. Mimo wszystko, bywa to przykre, szczególnie w momentach, kiedy chcesz dobrze – żeby w kraju było zajebiście, a ludzie chodzili szczęśliwi – a potem łapiesz się na tym, że może jednak oni nie chcą, żeby było tak fajnie. Może to tylko moja egoistyczna faza? Kiedyś miałem z tym większy problem. W momencie, kiedy zostałem doceniony przez pewne środowiska kulturalne w Polsce poprzez nagrody, które dostałem trochę się uspokoiłem i obiektywnie stwierdziłem, że to co robię ma sens. Wcześniej nie byłem pewny, czy to ze mną jest coś nie tak, czy po prostu jakieś szczurki podgryzają mnie w pięty.

Nie obawiasz się zostać pupilkiem tych kręgów kulturalnych? W Internecie znajduje się chyba tylko jedna negatywna recenzja płyty „Kosmostumostów” napisana przez Marcina Flinta. Jak odniesiesz się do zarzutu, że zamknąłeś się tylko w klimatach juwenaliowych i studenckich?

Ciężko mi komentować recenzje człowieka, który jechał mnie od pierwszej płyty i był zawsze nastawiony anty do mojej twórczości. Początkowo się tym bardzo przejmowałem, nie wiedziałem jak to odbierać, ale po przeczytaniu jego recenzji bardzo obiecującego projektu FFOD uświadomiłem sobie, że to wszystko nie jest warte smutku. Człowiek negatywny zawsze będzie się skupiał na dopierdalaniu innym. Człowiek pozytywny pominie to, co mu się nie podoba i skupi się na tym, by napisać recenzję czegoś, co mu się podoba. Chyba lepiej żeby recenzją wypromował jakiś zespół niż niszczył innych. Zwłaszcza, że większość zarzutów wynika z niezrozumienia i nietolerancji, czym ośmiesza trochę samego siebie. W czasach gdy jego słowa coś jeszcze znaczyły podkopał chłopakom z FFOD karierę i nadzieję - a jeszcze 2 płyty i mogli być polskim Looptroopem. To przekonuje mnie, że często nie ma racji. Szkoda liter. Niech moje występy na Sacrum Profanum, festiwalach filmowych i teatralnych będą odpowiedzią na to pytanie. Kiedy gram „39/89” przychodzą czasem nawet osiemdziesięcioletni ludzie. „Kosmostumostów” faktycznie nawiązuje dużo do matury i studiów ale to oczywiste. bo piszę tam poszukiwaniu zawodu i pasji przez młodych ludzi.

Jak doszło do Twojej współpracy z Philipem Fairweatherem – jednym z najbardziej znanych, obok Gienka Loski, grajków z wrocławskiego Rynku?

„Kosmostumostów” jest mocno związany z tym miejscem, natomiast to miejsce jest znowu mocno związane z nim. Philip ma sporo wspólnego z historią opowiedzianą na tej płycie traktującej o przybyciu pewnej osoby do miasta Stumostów. Oparłem to oczywiście na autobiografii, bo chciałem żeby to miało prawdziwą wartość, ale bohater to oczywiście trochę "Everyman". Philip to człowiek, który mnie bardzo zaskoczył. Była to prawdziwa abstrakcja – Brytyjczyk śpiewający na wrocławskim Rynku – piękny surrealizm. Zadawałem sobie pytanie – „Co on tu robi? Przecież wszyscy jadą do Anglii pracować!”. To jeden ze smaków Wrocławia.

Czy dawałeś gościom występującym na ostatniej płycie wolną rękę, a może, niczym dyktator, sam planowałeś wszystko od A do Z?  

Lubię mieć nad wszystkim kontrolę – czasami do przegięcia, aż przechodzi to w psychozę i niezadowolenie oraz konflikt z własnym jelitem z powodu nieodpowiedniej struktury mojego klocka. Jestem trudnym człowiekiem, bo jestem totalistą. To też zależy od tego, co z kim i na jakiej zasadzie robię – jeżeli zapraszam kogoś do czegoś takiego jak „Kosmostumostów”, który jest moją historią, to jestem reżyserem i producentem i muszę to trzymać w ryzach. Jeśli pozwoliłbym wszystkim na pełną wolność, to być może powstałaby rzecz dobra, ale istnieje spore niebezpieczeństwo, że to będzie po prostu rozlazłe, rozklekotane i niekonsekwentne. Tymczasem, gdy sam opiekuję się całością, mogę stworzyć słabszy materiał, ale przynajmniej wiem, że będzie spójny i opowiem to, co chciałem. Z drugiej strony patrząc, oczywistą i wielką wartością jest fakt, że jeśli zapędziłbym się w twórczą ślepą uliczkę, inni mogą mnie z niej wyciągnąć. Mam świadomość obu tych wartości. „Kosmostumostów” nie jest luźnym projektem na zasadzie „chodź, zrobimy coś razem”, jak chociażby utwór „Tyś jest też instrumentem” nagrany wspólnie z Rahimem, gdzie nic mu nie narzucałem i tylko nakreśliłem tematykę piosenki. Staram się troszkę reżyserować ludzi i jednocześnie pozwalać im się uzewnętrzniać. Jeśli chodzi o Philipa, to nie znałem go w ogóle i wymyśliłem mu jakąś rzecz, bo wiedziałem, że nie mam czasu, żeby się spotykać i wspólnie coś rozkminiać – zależało mi na konkrecie. Natalia Grosiak też zaśpiewała mój tekst, bo wiedziałem konkretnie, co chcę tam zawrzeć. Natomiast z Waldemarem Kastą było inaczej – znam go już trochę, więc umówiliśmy się na obiad i obgadaliśmy jego udział w moim projekcie. Waldek napisał swoją zwrotkę sam, ale pomagałem mu, żeby ten tekst szedł w odpowiednią stronę. Wszystko zależy od kontekstu i ludzi z którymi pracuję. Jednak zawsze staram się dostrzegać pozytywne wartości w stylu innych.

Był ktoś, kto odmówił współpracy z Tobą?

Tak, zdarzały się takie postacie. Nie udało się nagrać wspólnych numerów z Muńkiem z T.Love i z Kazikiem. Ja jestem młody, mam energię, siłę i bardzo chciałem takiego kosmicznego połączenia, ale oni są już na pewnym poziomie i dla nich taka współpraca nie jest tak atrakcyjna jak dla mnie. Ale zarówno z Muńkiem, jak i z Kazikiem mam kontakt i niewykluczone, że kiedyś coś nagramy.

PRZECZYTAJ DRUGĄ CZĘŚĆ WYWIADU Z L.U.C

fot. Bartosz Maz

Słowa kluczowe: luc wywiad l.u.c nowa płyta kosmostumostów koncerty trasa pospolite ruszenie rymolirydyktando
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD]
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD, WIDEO]

Artystka opowiedziała nam o powstaniu płyty "TAM" oraz inspiracjach dnia codziennego.

Polecamy
szymonmÃłwi
Szymonmówi - o swoim debiucie i albumie "Coś się zepsuło" [Wywiad]

Szymon Żurawski opowiada o powstawaniu pierwszego albumu, stresie związanym z debiutem i planach na kolejny rok.

Nezznalek
Nezznalek o spełnianiu marzeń i społeczności w Internecie [Wywiad]

Tysiące osób poznały ją dzięki TikTokowi. Dziś jej marzenie o karierze muzycznej się spełniło. O social mediach, muzyce i życiu w wywiadzie z Pauliną Neznal.

Zobacz również
Ostatnio dodane