Boss muzyki rockowej nadal szefuje
2014-01-16 11:14:43"High Hopes" to już osiemnasty studyjny album Bruce'a Springsteena, wydany niecałe dwa lata po ukazaniu się krążka "Wrecking Ball" (pod żadnym pozorem nie należy mylić tego tytułu z utworem Miley Cyrus). Co ciekawe, na najnowszej (nagranej z gościnnym udziałem znanego z Rage Against The Machine Toma Morello) płycie nie znalazł się żaden premierowy numer.
Boss na "High Hopes" zebrał covery (jak chociażby tytułowy numer autorstwa Tima Scotta McConnella, który dawniej znalazł się na EPce Springsteena "Blood Brothers" wydanej w 1995 roku), piosenki które nie weszły na jego wcześniejsze albumy ("Harry's Place", które miało pojawić się na "The Rising") a także nowe wersje starych kawałków ("The ghost of Tom Joad" z płyty o tym samym tytule wykonywany również przez Rage Against The Machine na coverowej płycie "Renegades").
Strzałem w dziesiątkę było zatrudnienie Toma Morello, który oprócz kosmicznego rage'owego brzmienia (solówki w "High Hopes" i "The ghost of Tom Joad zadowolą wszystkich fanów "Bulls on parade") prezentuje wachlarz dźwięków odmienny od tych dla siebie charakterystycznych. Momentami trudno nawet jest poznać, że te ułożone i piosenkowe dźwięki pochodzą spod palców muzyka z gitarą w hipopotamy. Jako ciekawostkę można dodać, że w historii Toma Joada możemy usłyszeć głos jedynego członka The Nightwatchman, co nie zdarzało się nawet w Rage Against The Machine.
Linia melodyczna refrenowego "41 shots" w "American skin" przypomina nieco "I'm ready" z "TheFutureEmbrace" Billy'ego Corgana, natomiast "This is your sword" śmiało mógłby znaleźć się na "Sandiniście!" The Clash. Springsteen i Morello (szkoda, że jeden z najciekawiej i najoryginalniej grających gitarzystów świata pojawia się na płycie tylko w siedmiu utworach) robią sprawny rajd po kilkudziesięciu latach historii muzyki rockowej. Jest bardziej akustycznie niż przesterowo (piękne, nostalgiczne "The Wall" z religijnymi odniesieniami i magiczną trąbką), jednak surowy wokal Bruce'a przypomina o jego rockowej tożsamości.
Wszystkie utwory (pomimo trzech różnych autorów, choć właściwie tylko w trzech piosenkach) są skrojonę w sam raz na miarę Bossa, który pomimo upływu lat zupełnie nie traci pazura w głosie. Springsteen pomimo 65 lat na karku brzmi świeżo a dzięki czujnej produkcji Rona Aniello stare piosenki zyskały nową barwę. "High Hopes" to amerykański (w formie, jak i treści) songwriting w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Prawie godzina muzyki mija niezwykle szybko - "High Hopes" słucha się niezwykle przyjemnie. Nowy album Bruce'a ma spory potencjał komercyjny (to jak najbardziej pozytywne stwierdzenie, piosenki są naprawdę przebojowe i wpadają w ucho mimo braku radiowo-szmirowatej estetyki). Na próżno szukać na nim rockowej sztuczności - Springsteen nie musi spinać się i robić groźnych min. I tak łatwiej uwierzyć jemu niż przestylizowanym hipsterskim ściemniaczom.
Od czasu śmierci Joe Strummera Bruce Springsteen jest chyba ostatnim rockowym buntownikiem w starym stylu i z nieodłącznym Telecasterem na ramieniu. Czasu poświęconego na "High Hopes" nie pożałują ani buntownicy wychowani na punk rocku, ani fani Rage Against The Machine ani ci, którym Bruce kojarzy się nadal głównie z "Born in the U.S.A.". Porządny kawałek dobrej muzyki.
Michał Przechera (michal.przechera@dlastudenta.pl)