Wywiady - Muzyka

Alicja Janosz: Wolę być po jasnej stronie mocy

2011-07-05 19:58:56

Po wygranej w pierwszej polskiej edycji Idola była na ustach wszystkich! Później bardzo szybko krytyka sprowadziła ją do parteru. Społeczeństwo nie zostawiło na niej suchej nitki, mimo iż pierwszy album firmowany jej imieniem i nazwiskiem sprzedał się w nakładzie ponad 30 tys. egzemplarzy.

Zniknęła na długie lata i kiedy w końcu pojawiła się m.in. w zespole HooDoo Band zaskoczyła wszystkich. We wrześniu Alicja Janosz Niebielecka wydaje swój pierwszy w pełni autorski album! O nauce z muzycznego reality show, poidolowym życiu i autorskiej płycie z artystką rozmawia Radosław Ząb.


Posłuchaj singla Alicji Janosz - "Jest Jak Jest"

Radosław Ząb - Ostatnio w jednej z rozgłośni radiowej przypominano uczestników muzycznych talent show, którzy nie w pełni wykorzystali swoje „5 minut”. Odgrywałaś tam główną rolę. Maciek Durczak podsumował „Twój” płytowy debiut mówiąc – była za młoda, nieświadoma własnej wartości; trafiła w bardzo złe ręce, ktoś jej dał bardzo zły repertuar…


Alicja Janosz Niebielecka - To, że byłam za młoda ciężko nazwać moim błędem, bo na to nie ma się wpływu. Nie miałam także nic do powiedzenia w jakie ręce trafiłam. Może po prostu miałam pecha, a może za dużo nagrzeszyłam w poprzednim życiu i moja karma potrzebowała się oczyścić. Po Idolu sprawy były niezależne ode mnie. Jedyne co mogłam zrobić to się wycofać i dokładnie po 2 latach to uczyniłam. Jeżeli ktoś mi zarzuca zły dobór utworów na pierwszej płycie to mogę powiedzieć, żeby pretensje kierował do osoby z ramienia wydawcy, która układała listę kawałków. Ja niestety niewiele mogłam w tej  kwestii zrobić.

-Wygrałaś pierwszą polską edycję tak potężnego programu! „Zjadła” Cię presja? Jakie błędy zatem popełniłaś?

-Presja była bardzo duża. Byłam młoda, ale, jak podkreśliłam wcześniej, z perspektywy czasu już rozumiem, że to nie moja wina. Sobie mogę zarzucić to, że nie byłam asertywna, sama nie komponowałam, nie pisałam piosenek. Najgorsze chyba, że byłam zdana na ludzi, którzy prędko chcieli zarobić na mojej popularności, a dla których nie miało większego znaczenia, co później się ze mną stanie...

-Próbowałaś zrobić coś swojego, coś bardziej ambitnego w tamtym czasie? Walczyłaś?

-Tak! Przynieśliśmy z Piotrkiem Banachem materiał do wydawnictwa, ale powiedziano nam, że jest zbyt ambitny i że moja muzyka ma być dla mas. Dodam tylko, że było to jeszcze przed premierą mojej pierwszej płyty. Odrzucono ten materiał i wybrano mi innych producentów.

-Czego nauczył Ciebie program Idol? Jak wspominasz tamten czas?

Program Idol był dla mnie świetny. To była przygoda mojego życia, bo miałam obok siebie orkiestrę Adama Sztaby, stylistów i całe zaplecze ludzi, którzy mi pomagali. To było wtedy dla mnie wspaniałe przeżycie. Najważniejsza dla mnie było możliwość stania na scenie i śpiewania. Oczywiście teraz liczy się nie tylko sam śpiew, ale ogólnie muzyka. Od tamtej pory świat troszeczkę się przewartościował, a i ja mam inne priorytety teraz niż dekadę temu. Wynika to przede wszystkim ze zdobytych doświadczeń i podjętych wyborów.

-Powrócę jeszcze do wypowiedzi  Maćka Durczaka, który powiedział takie zdanie o osobach wkraczających w show biznes - „Pozostać sobą w świecie show biznesu i odnieść sukces”.

-Co znaczy pozostać sobą?

-Mam nadzieję, że Ty mi powiesz. Nie byłaś sobą?

-Ja byłam pod mega presją otoczenia! Wyobraź sobie, że masz wytwórnię, menedżera, fanów, media i każdy wywiera na Ciebie nacisk. Świadomie czy nieświadomie… Ty chcesz sprostać wszystkim oczekiwaniom, a te oczekiwania przecież są u każdego z nich inne. Wtedy ja sama za bardzo nie wiedziałam co chcę śpiewać i zaufałam ludziom wkoło mnie. Oczywiście później zaczęłam obrywać za to po tyłku. Zaczęto mnie straszliwie krytykować i to było dla mnie bardzo nieprzyjemne i trudne. Tym bardziej, że był to wielki dysonans, bo chwilę wcześniej wszyscy bili mi brawo, gratulowali, a później odbywał się rytuał kopania leżącego.

-W Polsce jest to dość powszechne w różnych dziedzinach życia!

-Pod tym względem jesteśmy specyficzny krajem.

-Po tym co powiedziałaś, zacząłem się zastanawiać czy takiego programy są dobre dla osób, które zaczynają śpiewać? Właśnie, dla kogo one są dobre?

-Są dobre i pożyteczne dla takich osób jak Gienek Loska. On jest już ukształtowany muzycznie i życiowo. Jest dojrzałym facetem, który wie czego chce i nie pozwoli sobie wejść na głowę. On szukał kariery, potrzebował, żeby ludzie przychodzili na jego koncerty i żeby organizatorzy go zapraszali. Zarabia pieniądze robiąc muzykę, czyli robi to co jest jego pasją. Dla takiego faceta, który ma bogatą przeszłość jako muzyk i jest zdeterinowany, by osiągnąć popularność, to jest chyba w dzisiejszych czasach całkiem rozsądna droga.  

-Śpiewał nam pod oknem, ale pracując nie można było tego długo słuchać. Dlatego nie dziwię się, że był ze Starego Miasta przeganiany.

A teraz będziecie płacić za jego koncerty…

Jak już jesteśmy przy zwycięzcy X Factora, powiedz, śledziłaś losy Gienka Loski i innych uczestników?

-Nie oglądam telewizji za bardzo, ale zdarzyło mi się kilka finałowych odcinków obejrzeć. Powiem szczerze, że trzymałam kciuki za Gienka, bo jest z Wrocławia, znamy się i mam sentyment do niego, bo jest dla mnie takim prawdziwkiem.

-A jak byś oceniła X Faktora? W Idolu było chyba więcej talentów?

-Wydaje mi się, że w X Factorze było dużo zdolnych ludzi, spora część z nich pochodzi z Wrocławia, ale wcześniej odpadli, z różnych względów. Pamiętam, że daleko zawędrowała taka starsza pani (Małgorzata  Szczepańska-Stankiewicz dop.red), a według mnie powinna już dawno pożegnać się z tym programem. Oglądając jakiś czas temu Dzień Dobry TVN, gdzie gośćmi byli Wojtek Kępczyński – reżyser X Faktora  i niegdyś Idola i Majka Sablewska, utkwiły mi ich słowa – że to ma być program, który ma wzbudzać emocje! W X Factorze bazowali na ludzkich emocjach i niekoniecznie muzyka była tam najważniejsza. Zdolności wokalne były tylko narzędziem do tego, żeby ten show istniał.

-Muzyka niekoniecznie była najważniejsza także po Idolu. Wpadłaś w pułapkę związaną z kontraktem płytowym. Podstawiona Tobie twórczość być dla mas. Jak to wyglądało „od kuchni”. Ile krążków musiałaś nagrać?

Moi rodzice podpisali kontrakt, bo ja miałam ograniczoną zdolność do czynności prawnych. Nie miałam 18 lat. Miałam za to kontrakt na 6 płyt, a jak wiadomo wydałam jedną. Nagrałam drugą, ale za bardzo nie chciałam żeby ją wydano, bo miałam maturę i trzeba było się uczyć. W tym czasie zmieniły się rządy w wydawnictwie i powiedziałam definitywnie, że nie chcę wydawać tego krążka i że chcę odpocząć. Podsunięto mi wtedy do podpisania dokument, w którym  najogólniej mówiąc był zapis, że jak wrócę do śpiewani to mój kontrakt dalej będzie mnie obowiązywał. Nie podpisałam go. Dopiero kilka lat temu udało mi się wyrwać z tego impasu.

-Czego nauczyła Ciebie przygoda z ogromnymi muzycznymi kolosami?

-Jak dwa lata temu udało mi się rozwiązać kontrakt z Sony BMG, to postanowiłam, że swoje płyty lepiej wydawać własnym sumptem. Od tego czasu stwierdziłam też, że nie chcę żadnych dużych wytwórni, które mają wielu artystów i traktuja ich jak swoją własność i narzędzie do zarabiania pieniędzy. Widzę, że coraz więcej do powiedzenia mają małe lejbele, w których artyści mają większą swobodę i są darzeni szacunkiem. Wolę taką drogę.

-Mieszkasz i tworzysz we Wrocławiu? Jak trafiłaś do miasta nad Odrą, bo przecież jesteś Ślązaczką…

-Tak! Pochodzę z Pszczyny. Przez 6 lat po Idolu mieszkałam w Warszawie i tam też studiowałam. Pojechałam na festiwal bluesowy, który odbywał się w Międzyzdrojach, a mój obecny mąż (Bartek Niebielecki), grał tam jako muzyk sesyjny. Tam właśnie się poznaliśmy i można powiedzieć, że do Wrocławia przyjechałam za Bartkiem. Poznałam od razu HooDoo Band i tak zaczęłam śpiewać w tym zespole, początkowo na Jam Sessions, które odbywały się w naszej ukochanej Rurze, niestety już nie istniejącej.

-Mimo solowej płyty dalej grasz z HooDoo Band?

-Oprócz tego, że nagrywam płytę solową, biorę także udział w pracach nad krążkiem HooDoo Band, który ukaże się w grudniu.

-Dobrze się dogadujesz z HooDoo Band?

-Tak, tym bardziej, że współzałożycielem HooDoo jest mój mąż. Wszyscy się lubimy i podobają nam się podobne dźwięki. Na początku miałam obawy co do śpiewania z HooDoo, bo zdarzały się sytuacje, w których np. media interesowały się bardziej mną niż naszym frontmenem – Tomkiem Nitriittem.

-Bywały sytuacje, w których organizatorzy koncertów zamiast pisać na plakatach koncert HooDoo Band, wpisywali HooDoo Band i Alicja Janosz. To było wprowadzaniem w błąd publiczności i pewnego rodzaju nadużycie, które mnie też denerwowało, bo znam swoją rolę i swoje miejsce w HooDoo. Ale nauczyliśmy się już, że trzeba koordynować tego typu sytuacje, a zaineresowanie mną, staramy się przenosić na zainteresowanie muzyką HooDoo i chyba całkiem nieźle nam to wychodzi. Jestem bardzo zaangażowana w ten zespół. Uwielbiam nasze koncerty i muszę powiedzieć, że jest to zespół, dzięki któremu nie boję się teraz wyjść na scenę. Wiem, że gramy muzykę na światowym poziomie i ludzie to słyszą. To mi daje ogromnie dużo radości i satysfakcji.

-Występowałaś z Indios Bravos, poza tym wspomniałaś, że materiał na demo robił właśnie Piotrek Banach. Jak doszło do Waszej współpracy?

-Z Piotrkiem Banachem poznał mnie mój były menedżer – zaraz po Idolu. Faktycznie nagraliśmy razem trzy piosenki, na pierwsze demo, które nam niestety odrzucono. Przyjaźnimy się do dziś. Z Indiosami zaśpiewałam na kilkunastu koncertach. Poza tym zarejestrowałam taki utwór „ Że z wiatrem raz” na Wu-Wei - solowym projekcie Banacha.

Piotrek Banach bardzo mi pomógł, gdy było mi najciężej i co dla mnie bardzo ważne, spowodował, że zaczęłam grać na gitarze. Przynosił mi sterty płyt i namówił mnie do przerwy muzycznej. Nie była to łatwa decyzja, ale z perspektywy czasu, wiem, że najlepsza jaką mogłam wtedy podjąć. Kto zna Piotrka ten wie, że ma naturę mentora. Dzięki rozmowom z nim uświadomiłam sobie, że w życiu nic nie muszę, a wiele mogę. Poza tym bardzo lubię muzykę Indosów, bo jest prawdziwa i niesie dużo ważnych i mądrych w moim odczuciu treści. Często w różnych sytuacjach zdarza mi się cytować teksty ich piosenek.

-Ile czasu powstawała Twoja w pełni autorska, solowa płyta?

-Można powiedzieć, że od dawna. Pierwszy numer na ten krążek stworzyłam jakieś 4 lata temu. Grałam na gitarze, pisałam tekst i wymyśliłam melodię. Resztę materiału w większości stworzyliśmy w ubiegłym roku. Nagrywaliśmy w listopadzie i grudniu. W styczniu mieliśmy przerwę. W lutym natomiast zasiedliśmy do edycji pierwszych utworów. Teraz trwa miks i mastering. Płyta jest więc już prawie gotowa. Znajdzie się na niej 13 utworów.

-Dobieraliście studio drogą losowania, wybieraliście polecane, zadecydowały względy finansowe czy z góry już mieliście wszystko ustalone?

-Mimo tego, że sami z moim mężem finansowaliśmy nagrania, postanowiliśmy zrealizować je na najwyższym poziomie i pojechaliśmy do najlepszego studia w Polsce i do jednego z najlepszych w Europie – Studio Recpublica w Lubrzy. Część wokali dogrywaliśmy w studiu realizatorskim, gdzie mix, mastering robił Jacek Miłaszewski. Kwartet smyczkowy, dęciaki i harmonijkę dogrywaliśmy we wrocławskim Studio 701, znajdującym się w mieszkaniu Leszka Możdżera. Bardzo nam pomógł użyczając nam przestrzeni. Z resztą w nagrania zaangażowało się wielu naszych bardzo dobrych znajomych i zarazem świetnych muzyków z Wrocławia. Jestem im za to ogromnie wdzięczna.

-Kiedy premiera tego krążka?

-Premiera płyty odbędzie się w połowie września. Z 13 utworów 4 są po polsku, reszta po angielsku.

-Łatwiej jest się przebić chyba w ojczystym języku?

-Zdaje sobie sprawę, ze myślimy po polsku i te teksty szybciej do nas docierają, gdy są w naszym języku niż po angielsku. Jednakże w momencie tworzenia piosenek nie zastanawiałam się nad tym. Po prostu tak wyszło samo z siebie. Na siłę nie chciałam też zmieniać tekstów, które napisałam po angielsku na nasz rodzimy język, tylko dlatego, że media mają uprzedzenia do Polaków śpiewających w innym języku. Coraz więcej osób mówi po angielsku, więc myślę, że tego rodzaju uprzedzenia powoli będą odchodzić w zapomnienie.
Poza tym, po angielsku śpiewa się znacznie łatwiej niż po polsku, szczególnie, gdy chce się unikać transakcentów, na które sama czasem sobie pozwalam, a na które jako wokalistka jestem wyczulona.

-Rozumiem, że płytę wydajecie sami?

Krążek wydajemy pod szyldem mojego managementu - Lion Stage.

-Dlaczego akurat z Lion Stage?

-Mam pewną niezależność dlatego, że znamy się z Tomkiem Lektarskim, właścicielem Lion Stage od prawie 7 lat. Poznaliśmy się na jednym z reggae’owych festiwali, na który ja pojechałam w roli fana, a Tomek jako manager NDK. Zawsze podobał mi się partnerski i oparty na wzajemnym szacunku sposób, w jaki Tomek wspólpracował ze swoimi artystami. W Lion Stage nie powiedzą mi, że nie mam na coś wpływu i nie podejmą decyzji, która mnie bezpośrednio dotyczy, a która byłaby sprzeczna z moimi oczekiwaniami i filozofią działania. Mam pełną swobodę artystyczną, a oni profesjonalnie i z pełnym zaangażowaniem pomagają mi w pozostałych kwestiach. To jest właśnie to, na czy mi najbardziej zależało. Poza tym Lion Stage jest na miejscu we Wrocławiu. Jest mnóstwo czynników, które zadecydowały o naszej wspólpracy, ale przede wszystkim jest to zaufanie i podobne postrzeganie świata i branży muzycznej. Pewnie nie pracowalibyśmy teraz razem, gdyby nie  sympatia i wiara Tomka we mnie i moją muzykę. Idziemy ze sobą ramię w ramię i mam nadzieję, że bardzo długo będzie nam ze sobą po drodze, bo taki partnetrski układ bardzo mi odpowiada.

-Singlowy numer „Jest jak jest”  już kilkanaście dni śmiga po mediach. Jakie wrażenia, komentarze. Według mnie to chwytliwy numer.

-Kilka dni po premierze tylko na stronie Onet.tv i na YouTube singla mieliśmy pół miliona odtworzeń. W tym miesiący „Jest Jak Jest” jest 5 co do częstotliwości odtworzeń filmem muzycznym na YouTube, więc to jest dobry wynik, szczególnie, że póki co nie mamy wsparcia ze strony ogólnopolskich, komerycjnych rogłośni radiowych. Jak zwykle, natknęłam się na bardzo dobre i bardzo krytyczne opinie w sieci. Pomijając te, których przytoczenie byłoby żenujące, przeczytałam np., że mój singlowy utwór w ogóle nie jest chwytliwy, a do tego jest infantylny. Zdaję sobie jednak sprawę, że internet jest anonimowy i mogą ci jechać po bandzie wszyscy, którzy często sami nie mają do robienia nic lepszego niż zakładanie konta na portalu społecznościowym i silenie się na bycie krytykami. Ale tak było, jest i będzie, więc moja opinia na ten temat niczego nie zmienia.

-Masz już plan na dalszą promocję? Będą teledyski, trasa itd…

-Trasa będzie jesienią już po premierze płyty. Dopiero skończyliśmy etap nagrań, którym żyłam przez wiele tygodni. Teraz wypuściliśmy pierwszy singiel, a pod koniec wakacji pojawi się kolejny, wraz z teledyskiem, którego nagranie już planujemy. Wiem, że przed nami jeszcze bardzo dużo pracy, ale tak dlugo czekałam na ten moment, że ogromnie się cieszę, że wreszcie moja muzyka ujrzy światło dzienne.

-Nie boisz się tego, że ludzie będą przychodzić na Alę Janosz z Idola?

-Właśnie dlatego, chcę zbudować solidne fundamenty, żeby ludzie przychodzili posłuchać mojej muzyki, a nie tylko zobaczyć dziewczynkę z Idola. Przypuszczam, że to będą lata pracy i wiele kolejnych płyt, zanim częś publiczności w ogóle się do mnie przekona i postanowi sięgnąć po moje dźwięki bez uprzedzeń, jakie wygnerowało zwycięstwo w Idolu czy moje późniejsze nagrania. Ale kocham muzykę i będę szła konsekwentnie swoją drogą, starając się nagrywać coraz lepsze uwory i nie pozwalając sobą manipulować tak jak kiedyś.

-Czego oczekujesz po swoim w pełni autorskim debiucie płytowym?

-Mam nadzieję, że pogram trochę koncertów i że będę mogła żyć z muzyki i nagrywać następną płytę. Poza tym razem z Bartkiem marzymy o tym, żeby urządzić świetne studio w naszym mieszkaniu i móc realizować kolejne projekty czy to solowe, czy HooDoo w kapciach, od rana do nocy... Chcę, żeby nasz dom był pełnym muzyki i dobrej energii miejscem. Właśni nad tym pracujemy...

-Na nowym krążku znajdzie się miejsce dla gości?

-Tak. Zaprosiłam m.in. Adama Bładycha - skrzypka, który jest doceniany na całym świecie.
Ponadto chcę zaprosić pewnego świetnego wokalistę, ale nie zdradzę kto to jest, bo pomysł może nie wypalić. Na harmonijce pojawi się Bartek Łęczycki, współpracujący m.in. z Voo Voo – jeden z najlepszych w kraju. Ponadto pojawi się kwartet smyczkowy z Wrocławia, złożony ze wspaniałych kobiet: Oli, Bożenki, Ewy i Zuzi. Muzycy, którzy nagrywali ze mną, są znani wrocławksiej publiczności z takich zespołów jak Mikromusic, Nat Quin Cool, SDM i wiele wiele innych. Miałam ogromne szczęście, że ich poznałam  i że zgodzili się wygrać cząstkę siebie na tej płycie.

-Czy Alicja Janosz interesuje się polityką?

-Jasne, że docierają do mnie informację ze świata polityki, choć naogół staram się żyć z daleka od tego wyścigu szczurów po władzę i pieniądze dla jednostki kosztem innych, bo tak postrzegam politykę. Chodzę na wybory i jak trzeba to jestem aktywna, bo wiem, że takie decyzje mają wpływ na nasze życie i słabe jest pozostawianie wyborów innym, a później narzekanie na efekty wyborów czy decyzje rządu. Ale jak ktoś jest politykiem to już z góry mu nie ufam, mimo że na ogół bardzo staram się nie postrzegać świata stereotypowo. Choć to ważny element życia, z własnego wyboru nie chcę się takim światem otaczać na co dzień. Wolę być po jasnej stronie mocy, czyli wierzyć w muzykę i jej moc oddziaływania na ludzi.

-Jak oceniasz wybór Europejskiej Stolicy Kultury? Miałaś swoich faworytów. Czy Wrocław faktycznie zasługuje na takie miano?

-Oczywiście, że tak! Wrocław jest jedynym miastem, które mogło zostać ESK. Choć Katowice są blisko mojego rodzinnego miasta, nie czuję się z nimi związana. Z Wrocławiem przeciwnie. Zawsze uważałam, że miejsca tworzą przede wszystkim ludzie. Wrocław jest pełen interesujących, ambitnych i kreatywnych osób, które wychodzą poza ramy i tworzą z potrzeby tworzenia, a nie tylko z chęci robienia kariery – takie nastawienie kojarzy mi się z medialną Warszawą. W związku z tym, poza oczywistymi urokami Wrocławia (bo jest jednym z najpiękniejszych miast w Polsce), uwielbiam to miasto z powodu o wiele bardziej przyjaznych ludzi niż w reszcie naszego kraju (to moja opinia wynikająca z poznania empirycznego). Lubię je też z powodu dużej ilości koncertów, jakie się tu odbywają. Poza tym stąd pochodzi mój mąż. Dlatego mieszkam właśnie tutaj, a Warszawę i Pszczynę jedynie odwiedzam.

Dziękuję za rozmowę

Fot: Maura Ładosz

Słowa kluczowe: Alicja Janosz, Jest Jak Jest, Wywiad, Singiel, Po, Jazz, Soul, Funky, Idol
Artyści
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD]
Natalia Przybysz: Muzyka jest połączona z magicznym światem [WYWIAD, WIDEO]

Artystka opowiedziała nam o powstaniu płyty "TAM" oraz inspiracjach dnia codziennego.

Polecamy
R3HAB
R3HAB o swojej muzycznej karierze, nadchodzących utworach i kwietniowych koncertach w Polsce [Wywiad]

Gdzie dokładnie wystąpi DJ, który współpracował z takimi piosenkarzami, jak ZAYN, Sean Paul, czy też Ava Max?

Zobacz również
Ostatnio dodane